Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bezimienna T. 1.djvu/198

Ta strona została uwierzytelniona.
LXVI.

Nigdy może większy ciężar nie spoczywał na barkach człowieka nad ten, który włożono na przyjaciela Washingtona, dając mu spadek występków i omyłek, dziedzictwo niezliczonych błędów do dźwigania, a w pomoc naród pełen zapału, ale od czynu odwykły i zwichnięty. Wiły się około niego i najpoczciwsze a bezsilne chęci garści ludzi zacnych a słabych, i niecne intrygi ambitnych, i marzenia utopistów, i niecierpliwa niewiara a sceptycyzm tych, co upadek uważali za nieunikniony a woleli co prędzej paść, by... leżeć... Najenergiczniejszy z ludzi osłabły był w tych objęciach, raczej obręczach przyjaciół natrętnych, nieprzyjaciół zamaskowanych, zazdrośników i intrygantów. Dnia ni nocy nie miał wódz dla siebie, ani dla swobodnej myśli o przyszłości — dzień i noc musiał słuchać programów, nalegań, projektów narzucanych i najsprzeczniejszego nacisku zdań tysiąca ludzi.
Znosił to z heroizmem... czuł on, że wszystkie węzły gordyjskie położenia — szablą przeciąć będzie musiał.
W tych dniach zamętu udało mu się przecie jednego wieczora na godzinę zostać sam na sam z tym bohaterskim szewcem, którego zwano Kilińskim.
Był to człek prosty, a serce wielkie (czyli, jak on sam zwykł był pisać, „wielgie“, bo autor pamiętnika, który jest arcydziełem szczeroty i naiwności, nie był w ortografii mocnym).
— Mój pułkowniku — rzekł do niego wódz pod koniec rozmowy — zróbże mi też łaskę... Widziałem w ulicy, idąc z wojskiem, kobietę z ręką na temblaku, znajomą mi dobrze i dawno. Czyście też w tych wypadkach nie mieli jakiej rannej? Czybyś ty o niej nie wiedział?
— Czekaj, ojcze naczelniku — rzekł Kiliński, uderzając się w czoło — czekaj! zaraz! Była! była ranna kobieta ślicznej urody... panna... ale kaduk-że ją spamięta, jak się zowie. Biła się razem z nami, jak lew... Kula rosyjska rozdarła jej ramię. Skromne to dziewczę, sierota.
— To pewnie ona! ale imię!
— Zdaje mi się, że ją nazywano Heleną.