Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bezimienna T. 1.djvu/200

Ta strona została uwierzytelniona.

baczywszy mężczyznę barczystego, wąsatego, wahała się go puścić.
— Moja mościa dobrodziejko — rzekł pułkownik przez drzwi — przychodzę ja tu ze zleceniem do naszej heroiny, Heleny... od pana... Siechnowickiego.
Na to imię Helena wybiegła zapłoniona z drugiego pokoju.
— A, to pani! — dodał Kiliński. — Pan Siechnowicki prosi o audyencyę, nie wstyd mi służyć mu za szambelana...
Z radością i niecierpliwością, choć w początku zawahawszy się, proszono; znana twarz poczciwego pułkownika ręczyła, iż w tem przynajmniej podstępu być nie mogło.
— Słuchajcież moje dobrodziejki — rzekł Kiliński — przyjmijcie go tu... ja sobie u Paprońskiego poczekam; co wam mam w rozmowie zawadzać, ale mi dajcie znać, gdy będzie odchodzić, bo go samego nie puszczę.
Kiliński odszedł, ucałowawszy rękę Ksawerowej i Heleny. Szybki chód dał się słyszeć na schodach. Siechnowicki stał w progu. Spojrzał radośnie, wesoło pochwycił rękę Ksawerowej i zbliżył się żywo do Heleny.
Stała jak trup blada, milcząca, zdawała się blizką omdlenia.
— Kochane panie moje — zawołał — jakże mi pilno było was oglądać! Ale Bóg świadek, do dziś dnia nie mogłem. Przebaczcie mi, żem w Dobrochowie ukrywał przed wami nazwisko moje — musiałem to uczynić nie ze względu na siebie, ale dla drugich, którychby ono kompromitowało. Nie był to brak ufności, ale skutek zobowiązania... Teraz, obarczony nad siły i zdolności, nie mam i chwili wolnej... przychodzę tylko ucałować ręce wasze i nazad... dźwigać ten kamień, co mi na piersi upada.
— Jenerale — odpowiedziała Helena — bądź co bądź... ja mam nadzieję, że się jeszcze zobaczyć musimy.
— My... ale gdzie? — spytał pan Tadeusz.
— Ha! choćby na polu bitwy może — zawołała Helena. — Chrzest krwi jużem otrzymała... o tem wiecie... nosiłam karabin i nie rzucę go.