Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bezimienna T. 1.djvu/204

Ta strona została uwierzytelniona.

woda przy swych zatrudnieniach często na chwilę odstąpić ich nie może, bo od tego skutek zależy.
Ale niepokoiło to już wszystkich; kamerdyner ośmielił się wnijść na palcach do gabinetu, przyległego do laboratoryum, i usiłował zajrzeć przez dziurkę, lecz klucz hermetycznie ją zasłaniał.
W pracowni najmniejszego nie było słychać szelestu.
Po długich naradach, wahaniu, marszałek wziął na siebie odpowiedzialność, ośmielił się i zapukał...
Raz, dwa, trzy razy głośniej, a mocniej bijąc, nie otrzymał żadnej odpowiedzi. — Książę mógł zasnąć, przy robocie znużony; zdawało się to naturalnem. Czekano.
O południu już i ciekawość i niecierpliwość doszły do tego stopnia, iż posłano po najbliższego krewnego księcia, pana podczaszyca, którego on, mimo lekkości charakteru, dosyć lubił.
Podczaszyc nadjechał, zaczął pukać, a nie otrzymawszy odpowiedzi, otworzył drzwi. Ale od progu uderzył go swąd taki, iż się musiał cofnąć przerażony.
Laboratoryum pełne było jakiegoś gęstego, białego dymu, cuchnącego silnie i przykro. Za tym dymem nic dojrzeć nie było podobna... Słudzy rzucili się do okien, aby je otwierać, dwóch upadło... ale nareszcie weszło powietrze, zrobiło się jaśniej.
Książę wojewoda siedział nad pękniętą retortą... książka, która mu z ręki wypadła, leżała przy nim... przechylony był, znać gwałtownym ruchem, na poręcz krzesła, ręce miał wyprężone, całe ciało wyciągnięte... wyraz twarzy straszliwy... oczy otwarte, już jakby mgłą zaciągnięte.
Doktór przytomny chwycił za rękę, dotknął piersi — trup już dawno był ostygły. Śmierć musiała, jak się zdawało, nastąpić wczoraj jeszcze. Palna jakaś mieszanina z retorty wypadła, powoli się jeszcze na niedogasłych węglach żarzyła i wydawała ten dym duszący, którego izba była pełna.
Na krzyk ludzi i wrzawę, która napełniła pałac cały, wbiegła przestraszona wojewodzina i, spojrzawszy tylko, upadła na progu... Przeraził ją widok trupa, który się