Podczaszyc pokazał list księcia wojewody. Wszystko to było zadziwiająco nierozwikłanem i ciemnem... Starościna rada, że się nareszcie uwolnić może, gotowa była żywym i umarłym przebaczyć, byle co najprędzej uciekać.
— Panie — zawołała — nikomu słowa nie powiem... zapomnę o wszystkiem... a wypuść mnie co rychlej, bo umrę... Powóz! powóz... Podczaszycu, idź sobie piechotą, baw się mniszkami... rób, co chcesz, a każ mnie odwieźć do domu. To była jakaś piekielna intryga, lub omyłka... Oddaj mi moją wolność! zaklinam!
Podczaszyc skłonił się, wskazując drzwi.
— O jedno pani tylko proszę... o milczenie, potrzebne nam obojgu. Pani byłaś na wsi.
Ręką tylko odpowiedziała starościna i wybiegła w dziedziniec, rozkazując woźnicy wieźć się na ulice Bielańską.
Wpadła tam przynajmniej równie niespodzianie, jak była znikła. Sługi powitały ją raczej z podziwieniem, niż z radością, rachować już bowiem zaczynały potrosze, że może nie powróci, i małe zadatki na przyszłą sukcesyę wziąć sobie pozwoliły.
Starościna tak była szczęśliwa z odzyskania swobody, tak potrzebowała ze wszystkimi się podzielić radością swoją, iż mimo bardzo wątłej nadziei dobrego przyjęcia u Ksawerowej, wkrótce po powrocie pobiegła do niej. Nie domyślała się wcale, że pokutowała za Helenę.
Wielkie było zdumienie, gdy ją spostrzeżono, ale ciekawość ma swe prawa. Kobiety nadbiegły, żeby się coś o jej losie dowiedzieć. Betina z początku ledwie mowić mogła. Twarz jej świadczyła o przecierpianych dniach niewoli — wychudła, zżółkła, zmieniła się, zestarzała.
— Cóż to było? co znaczyło to porwanie? dokąd was zawieziono? z czyjego rozkazu? — pytała Ksawerowa.