w Warszawie, bo Ksawery mój służył w kancelaryi marszałkowskiej i był manualistą przy samym Księciu Marszałku. Chociaż z pensyjki i różnych bocznych dochodów zaledwie wyżyć mogliśmy, ale nadzieja trzymała, że poczciwego człowieka popchną ludzie poczciwi. Mieliśmy przyjaciół i protekcyę. Ksaweremu naówczas różne rzeczy jeszcze po głowie chodziły... Zdawało mi się, że musimy lepszego dobić się losu pracą i uczciwością. Rad też był mnie w tej nadziei przygotować do świetniejszego bytu i, choć już zamężnej, narzucał nauczycieli, kazał się więcej książką zajmować, niż gospodarstwem... Szczególniej mu się zdawało, że z mojego głosu, choć w nim nie było doprawdy nic osobliwego — coś zrobić potrafi; chciał koniecznie, zaklinał, prosił, żebym się uczyła muzyki i śpiewu. Pewnego dnia, nie wiem skąd go wziąwszy, przyprowadził mi metra, właśnie tego Czecha Swobodę.
Znałeś go pan, więc długo o nim nie potrzebuję mówić. Rzadkiej był dobroci, skromności, potulności człowiek; mało znany a nie pragnący sławy i rozgłosu, rozmiłowany w muzyce aż do śmieszności. Dla niego na świecie nie było już nic do postawienia obok niej.
Przed laty już kilku, jak mi powiadał, przywędrował był do Warszawy, pieszo, z małym tłumoczkiem na plecach, w którym było więcej nut, niż bielizny, z wesołością młodą i nadzieją. Dał się poznać w stolicy prędko ze swego pięknego talentu, bo grał cudnie, jak panu wiadomo, na klawikordzie i skrzypcach, a śpiewał jeszcze cudowniej. Kiedy czasem na chórze w kościele aryę jaką wziął na siebie, to wszyscy zapominali o modlitwie, zasłuchując się... Począł tedy dawać lekcye po pańskich domach, i jak tylko mógł na chleb powszedni zarobić — już więcej nie pragnął... Oszczędzał, żeby kupić jaki taki fortepianik... a dostawszy go... mało nie oszalał...
Ujmującej słodyczy charakteru, usłużny, grzeczny, skromny a — co mężczyźnie też nie szkodzi — pięknej twarzy i postawy, był powszechnie lubianym i porywanym... i gdyby był chciał, mógł świetnie się nawet ożenić... ale dla niego muzyka była wszystkiem...
— Pamiętam go, jakbym go wczoraj widział — do-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bezimienna T. 1.djvu/22
Ta strona została uwierzytelniona.