Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bezimienna T. 1.djvu/23

Ta strona została uwierzytelniona.

dał gość — słusznego wzrostu, brunet, włosy prześliczne, oczy czarne, wyrazu pełne a łzawe... uśmiech, jakiegom od tej pory na żadnych ludzkich ustach nie widział... Kto go poznał, pokochać musiał — zdawało się, że nie mógł mieć na świecie nieprzyjaciela.
— Otóż Swoboda — kończyła starsza — i mnie począł był dawać lekcye na klawikordzie, potem trochę śpiewu, bywał w domu naszym często bardzo, mąż go zapraszał, chcąc się wywdzięczyć, że tak drogo, jak inni, za lekcye nie płacił, a że mu po pańskich pałacach i ceremoniach wydawać się u nas musiało jak u rodziny (są to jego własne słowa, które z ust jego słyszałam), więc gościł choć bez lekcyi, grał, rozpowiadał, a myśmy słuchali... Z mężem moim poprzyjaźnili się, jak bracia, jam się też do niego przywiązała, jak do krewnego... nie było u nas prawie dnia bez Swobody.
Niewielem się ja tam od niego nauczyła muzyki, bo to była fantazya Ksawerego nieboszczyka a ja tylko, żeby mu dogodzić, męczyłam się nad klawikordem, choć w istocie talentu nie miałam. Miło mi było, że Ksawery zyskał przyjaciela, bo w istocie skarb to był drogi ten człowiek.
— O! moja pani, mówić mi tego nie potrzebujesz, znałem go dobrze... wówczas i później — rzekł gość — a kochałem go pewnie od was nie mniej... Serce było anielskie... humor dziecięcy, wesołość jakaś czysta, spokojna... rzekłbym niewieścia, dziewicza...




VIII.

— Właśnie w tym czasie, kiedy on się tak poprzyjaźnił z nami... w rok podobno jakoś... Bóg nam dał tę oto sierotkę Helusię... Mogę powiedzieć, że nam ją Bóg dał, bo i dziś ona mi życie słodzi, ona mnie trzyma przy życiu, a sowicie wynagrodziła za trochę troskliwości o nią w dzieciństwie.
Hela pocałowała w rękę przybraną matkę.
— Był to wypadek dla mnie pamiętny — mówiła dalej Ksawerowa — a do dziś dnia jeszcze tajemniczy i nie-