Podżyły ów jegomość, uznawszy słusznem, zgodził się na to. Czekałam niecierpliwie na Ksawerego, a po kilku dniach, gdy przybył, opowiedziałam mu zaraz wszystko. Myślał długo, wahał się, alem go tak prosiła, namawiała, że się nareszcie zgodził na wszystko.
Ów jegomość, który był znanym i szanowanym w Warszawie lekarzem, jak się okazało, przyszedł do nas zaraz po powrocie Marszałka — rzeczy się prędko ułożyły, i tegoż wieczora przywieziono nam dziecinę.
Bóg świadek, jest mi tak drogą, jak moja własna.
Hela, westchnąwszy, otarła łzę kryjomo, a Ksawerowa mówiła dalej:
— Dom się nasz rozweselił, we mnie nowe życie wstąpiło. Tak nam było dobrze z naszą sierotką, nie licząc tego, że w pomoc nam przybyła bardzo. Gdy nam ją sam doktór wieczorem przywiózł w karecie, szukałam zaraz w powiciu, na szyjce, czy nie znajdę jakiego znaku, pamiątki, medaliku... ale nie znalazłam nic... Lekarz mi tylko oznajmił, że dziecię było ochrzczone, że imię miało Helena, a do czasu zostać miało... bezimienną...
Wytłómaczyć sobie trudno, dlaczego rodzice się póniej ani nie upomnieli, ani nie zgłosili... bo choć doktór mówił, że nie żyli... jednakże zdawało się nam, że umyślnie tylko dla nas powiedział... W pierwszych latach po razy kilka, gdy mnie w domu nie było, wiem, że jakaś pani przyjeżdżała wieczór z doktorem, aby dziecinę zobaczyć. Za każdym razem i dla niej i dla nas coś zostawiła. Przez lat kilka opłacano nam bardzo regularnie pensyjkę Heli, lekarz się często dowiadywał... później ta nieznajoma pani bywać przestała, a jam się prawie cieszyła, lękając się, żeby nam dziecka, do którego się przywiązałam — nie odebrano.
Dziecię też rosło Bogu dzięki szczęśliwie; — Swoboda, nasz przyjaciel, wedle swojego obyczaju w domu naszym niemal codzień bywał. Że to było serce dobre, a potrzebujące przywiązania, jak my oboje, tak i on się w naszej Helenie rozmiłował, przywykł do niej, i aż psuć ją nam zaczął. Siedział z nią godzinami na ziemi, niańczył, bawił się z nią, jakby sam był dzieckiem, przynosił jej cacka, łakocie, karmił, pieścił, stroił, nosił — a jak tylko było można pomyśleć ją czegoś
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bezimienna T. 1.djvu/25
Ta strona została uwierzytelniona.