innymi. Ciżba już otaczała domostwo... ale do środka jeszcze się nikt nie dostał... bo bramę zaryglowano... Dowiedziałem się, że Swoboda od dwóch dni się już nie pokazywał, wzbudziło to podejrzenie, a że drzwi były zamknięte, przystawiono drabinę do okna i spostrzeżono w izdebce... kałużę krwi i leżącego trupa... Właśnie nadszedłem, gdy pachołkowie miejscy drzwi wyłamywali, urzędnik znajomy mi wziął mnie z sobą. — Na wstępie okropny widok mnie uderzył...
Na łóżku nieposłanem, obok odemkniętego klawikordu i nut, które pisać zaczął (pióro leżało na ziemi) — ujrzeliśmy go w całem ubraniu wieczornem na wznak rozciągniętego, ale z twarzą jakby uśpioną i spokojną... Rękę jedną miał zwieszoną, drugą zaś w chwili uderzenia za pierś się pochwycił i została tak konwulsyjnie zaciśnięta... Ale jakgdyby się ani bronił, ani opierał zbójcy, jakby dobrowolnie się poddał czy uśpiony był napadnięty, nie było śladu gwałtu, walki, pasowania się żadnego... Nic wkoło nie znaleźliśmy rozrzuconem, poszarpanem... Na podłodze sczerniała krwi kałuża, na sukniach strumień krwi zaschłej, a w piersi w samo serce wbity po rękojeść sztylet...
Morderca, nie mając czasu czy odwagi wydobyć z rany oręża, zostawił go jakby na świadectwo po sobie. O samobójstwie pomyśleć nawet nie było można, chociaż byli i tacy, co go o nie posądzali. Ja, com widział leżące zwłoki, jestem pewny, że sam się przebić nie mógł. — Nie można też było napaści tej przypisać chciwości, bo nacóżby się łakomił u ubogiego zabójca? Pierścień kosztowny na palcu, szpilka brylantowa w żałobie — dary przyjaciół i uczennic, pozostały nietknięte, choć były bardzo widoczne... W szufladzie otwartej mały zapas pieniężny leżał także nienaruszony.
Pomimo to, szkatułka rozbita, biurko porozsuwane, kryjówki wszystkie przeszukane widocznie były i splondrowane, a co najdziwniejsza — w kominie widoczna była kupa popiołu ze spalonych papierów.
Morderca, który, dla niewiadomych powodów, zniszczywszy jakieś listy, notaty... a lękając się, aby może z ich szczątków spopielałych nie odgadnięto czegoś jeszcze, zdeptał i zdusił nogami, tak że na popiele wy-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bezimienna T. 1.djvu/27
Ta strona została uwierzytelniona.