raźny znalazłem odcisk obuwia męskiego... Uderzyło mnie to, ja może jeden wszedłszy dostrzegłem ślad stopy, zdawało mi się, że noga była mała, a trzewik wykwintnej roboty z obcasem. Później wiatr od drzwi zawiał i popioły te rozproszył... Grzebałem w papierach spalonych: były zniszczone starannie, ale małe skrawki papieru niedogorzałego zdawały się resztkami listów...
Gdy rozpoczęto obdukcyę, sztylet dobywszy z rany, starano się naturalnie domyślić coś z niego, wpaść na jakieś poszlaki zbrodniarza — ale tu znowu przedstawiła się inna strona nierozwiązanej zagadki. Sztylet był przedziwnej roboty włoskiej, bardzo kosztowny, z rękojeścią szczerozłotą wyobrażającą kościotrup, okryty całunem... Posążek ten, służący za ujęcie, tak był po mistrzowsku wykonany, iż sam król JM., który go sobie przynieść kazał do obejrzenia, osądził go dziełem Benwenuta Celliniego, jednego z najsławniejszych rzeźbiarzy włoskich. Skąd taki klejnot mógł się wziąć w ręku zbrodniarza?
Ten dzień, te godziny, które spędziłem w mieszkaniu mojego przyjaciela, nie wyjdą mi nigdy z pamięci; długi czas obraz zabitego Swobody, jego twarz sczerniała i wyraz jej łagodny, jakby przebaczał zabójcy... powtarzały mi się we snach. Oburzony, szukałem z największą pilnością śladów, któreby na jakiś domysł wprowadzić mogły... ale naówczas nadto byłem wzburzony, żeby zwrócić uwagę na drobnostki... a potem nie czas już było powtórzyć... bo rzeczy i izdebka zostały opieczętowane... Pamiętam tylko, że rozpoczęta kompozycya przerwana była w połowie i splamiona jakby rzuconem na nią piórem, że krzesła zdawały się upoważniać do wniosku, iż zabójca jakiś czas siedział naprzeciw Swobody...
Ze ściany nad łóżkiem jakiś wizerunek musiał być zerwany gwałtownie, bo ćwiek tylko zgięty po nim pozostał...
Wypadek ten nietylko na mnie i przyjaciołach biednego muzyka, ale w całem mieście nadzwyczajne spra-