o mnie, (nie wiem czy napisać będę mógł) o Tadeusza, dowiedzcie się u bankiera Kapostasa... dobrze zapamiętajcie to nazwisko...
Podał przez okno rękę Helenie, która mu drżącą dłoń wyciągnęła... Pocałował ją...
— Bądźcie panie zdrowe... bądźcie zdrowe... Bóg da... do zobaczenia w lepsze czasy, nie zapominajcie o mnie... ani chwili dłużej zostać nie mogę...
Cień znikł, Hela stała u okna, jakby w nią piorun uderzył, odrętwiała... Na gościńcu głucho, zdala słychać było tętent koni, który powoli ciszej a ciszej ginął i nareszcie z wichru szumem zlał się w jedno... Matka na łokciu wsparta patrzyła w ciemności... nie dosłyszała słów ostatnich. Zamknęło się okno, ale resztę nocy nie zmrużyły powiek, bo po gościńcu ciągle przebiegały wózki i konni, gwar i wrzawa trwały do dnia.
Nad rankiem dopiero usnąć mogły strwożone kobiety, i zbudziły się, gdy słońce już było wysoko. Wypogodzone niebo zwiastowało jeden z rzadkich jesieni uśmiechów, ale pogoda nie rozweseliła Ksawerowej i Heleny, którym samotność bez opieki, tęsknota po straconym gościu ciężyły. Czuły się teraz więcej, niż kiedykolwiek, opuszczone... I mała Julka, która kochała bardzo pana Tadeusza, dąsała się na niego, że wyjechał, nie pożegnawszy się z nią nawet.
Było już około południa, gdy na drodze od dworu do miasteczka ukazała się jakaś postać obca, rozpatrująca bacznie, jakgdyby właśnie chaty, w której kobiety mieszkały — szukała. Był to mężczyzna niemłody, świeżo snadź przybyły, bo go jeszcze nigdy nie widziała Hela i Ksawerowa.
Twarz i postać miały w sobie coś wielce odrażającego, tak że, spostrzegłszy go zbliżającego się, Hela, z obawy, zaryglowała drzwi, gdyż upornie krążył około domku, jakby wnijścia szukał.
Człek był wzrostu słusznego, ale mocno przygar-