Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bezimienna T. 1.djvu/48

Ta strona została uwierzytelniona.

go szpiegowała, a Helę gorzej jeszcze. Chcąc się ich pozbyć, wyznaczył chatę mieszkalną, pustą i wszelkiej pomocy odmówił. Na chwilę wprawdzie zmienił był taktykę i spróbował zalecać się do panny Heleny, posądzając ją o łaskę u dziedzica, którego wcale nie znała, ale, odepchnięty dumnie, surowiej jeszcze zaczął się obchodzić z kobietami. Jedynego opiekuna, który je nieco bronił i którego Tęborski szanować musiał, choć go nie cierpiał, miały w starym proboszczu. — Ale to słaba była podpora.
Rządca z proboszczem był w drażliwych stosunkach, unikano się wzajemnie. Pan Tęborski przykrości wyrządzał, patrzył okiem nieufnem, i teraz, gdy jacyś goście poczęli napływać do plebanii, zżymał się na to, usiłując napróżno dowiedzieć się, ktoby byli, posądzając księdza, że knował przeciwko niemu. Pobyt jakiegoś nieznajomego, który się zwał krewnym, a o którym bliższych szczegółów dowiedzieć się nie mógł, był mu też podejrzanym.
Tęborski wyglądał na tego, kim był, miał fizyognomię swej przeszłości, ekonomską, typową. Krępy, przysadzisty, rumiany, lat średnich, zdrów, silny, miny zuchwałej, nawykły do despotycznego obejścia z podwładnymi, nawet pragnąc być grzecznym, był nieznośnym.
Gdy mu otworzono, wpadł, czapki nie zdejmując, do pierwszej izby.
— Czego się tu zamykacie? — zawołał sapiąc — co to, ja będę u was pode drzwiami czekał!
— Musiałyśmy się zamknąć — odpowiedziała Ksawerowa — bo nas tu od rana jacyś ludzie nachodzili...
— A przecie lubicie gości! — szydersko przerwał Tęborski — no to przyjmujcież! Ów krewniak księdza, proboszcza przecie tu bywał co wieczora, a siadywał do rana...
Starsza ruszyła ramionami.
— Krewny księdza proboszcza! hę? — wołał rządca — a cóż ci ichmość gorsi od niego? A wiecie — dodał krzykliwie — że to był człowiek podejrzany, że go szukają i łapią? Niedarmo od komendy rosyjskiej przysłali go tu śledzić... A ja za proboszcza i za was pokutować muszę, narażony na prześladowania śledzących