wyjechał, gdzie się ukrywa... albo nie, to do trzech dni, fora z dwora — precz...
— Nic panu nie powiemy, bo nie wiemy nic — występując naprzód, śmiało odparła Hela, której oczy jaśniały gniewem, zaledwie pohamować się dającym. — Każesz nas waćpan wyrzucić — no, to pójdziemy choćby pieszo...
Tęborski, rozjadły, szydersko zmierzył ją oczyma od stóp do głowy.
— O! waćpanna kochanka nie wydasz... to ja wiem — rzekł, śmiejąc się — ale ja kobiet podejrzanych, co po nocach ichmościów przyjmują, trzymać nie myślę... Pójdziecie sobie za nim...
Cała krwią oblana z gniewu Hela postąpiła krok ku niemu, brew jej była zmarszczona, czoło groźne, wargi pobladły, oczy ciskały płomieniami; z początku nie miała siły wyrzec słowa, rękę podniosła, wyciągnęła i wskazała na drzwi.
— Nim ty nas wypędzisz — krzyknęła — ja mam jeszcze prawo powiedzieć ci, ażebyś z tego domu, który nie tobieśmy winne, szedł natychmiast — precz! słyszysz? precz!
Tęborski, takiem zuchwalstwem przestraszony, niemal rozwścieczony — pobladł.
— Tak! — krzyknął, podnosząc rękę — no to zobaczymy, kto z nas stąd wyjdzie sromotniej... i nie za trzy dni, ale nim się dzień skończy...
— Za godzinę nas tu nie będzie — odpowiedziała Hela. — Idź waćpan, więcej z sobą do mówienia nie mamy.
Tęborski stał jeszcze, gniew nim miotał, pobiegł do drzwi i powrócił, chciał coś mówić, ale obie kobiety pobiegły do płaczącej znowu Julki i drzwi alkierza zamknęły za sobą...
Potargawszy czuprynę, rządca jeszcze parę razy przebiegł izdebkę i rzucił się do drzwi.
— Mnie każe iść stąd precz! mnie! precz! Znać rachują na czyjąś protekcyę, no, to zobaczymy... i ja tu coś znaczę... Co będzie, to będzie... wyrzucę!
Nikt mu nie odpowiadał. Wybiegł.