Dowiedziawszy się o tak szybkiem ustąpieniu kobiet, uczuł się wielce zaniepokojonym, rad był naprawić złe — nie wiedział jak się do tego wziąć, bo znowu z powagi urzędu spuścić nie chciał. Sądził, że mu się upokorzą, że go prosić będą, że wspaniałomyślnie mu przebaczą... tymczasem uszły... to dawało mu do myślenia, dowodząc niezależności i siły. Tęborski był zadumany i chmurny, choć rezonem nadrabiał. Uwagi żony i postrach miały ten dobry skutek, iż, obawiając się więcej narazić tajemniczym konspiratorom, Rosyanom wcale pomagać nie myślał w dośledzaniu pobytu na probostwie owego podejrzanego jegomości, opłacił kapitana, upoił żołnierzy i na furmankach z niczem odprawił.
Stryczek, o którym mu żona wspomniała, czuł jak zimne koło opasujące mu szyję...
Radby też był odwołać rozkaz zbyt pośpieszny co do Ksawerowej, gdyby najmniejsze o to zrobiła staranie — żona jego poszła nawet w tym celu do miasteczka szepnąć parę słów proboszczowi... ale Ksawerowa podziękowała... Wybierając się i tak cokolwiek później do Warszawy, wolała już raz wyrzucona dostać się tam co prędzej, ufając w opatrzność Bożą. Chore dziecię mogło tam przynajmniej znaleźć troskliwą pomoc lekarską.
Tak się tedy wszystko złożyło do niewygodnej jesiennej podróży. Proboszcz sposobem pożyczki, nie od siebie, ale od krewnego swojego, pana Siechnowickiego, przyniósł dwadzieścia dukatów i zmusił do ich przyjęcia... Sprzęty niepotrzebne kupili Żydzi i mieszczanie... Na trzeci dzień najęto żydowską brykę, spakowano resztki ubogiego mienia i biedne kobiety, pożegnawszy księdza Gruszkę i kilka życzliwszych im osób, w słotę i wicher powlokły się ku stolicy.
Trochę niespokojny poglądał na to Tęborski, ale nie mógł już poradzić nic; uprzedził tylko listem JW. dziedzica, iż się to stało mimo jego woli... przez kaprys i fantazyę...