temu oparła. Pozostała więc, jak przyszła, w ubraniu swem powszedniem, ale te światła, te stroje już ją zaniepokoiły... Wspomnienie o nieznajomym panu dawało do myślenia... Posępna, zmuszona oczekiwać na zapłatę i robotę, usiadła.
Starościna usiłowała ją rozerwać rozmową, ale i ta nie szła; dziewczę przelękłe zaledwie odpowiadało, wstawało co chwila, powstrzymać ją było trudno. Widząc ją niespokojniejszą coraz, starościna zebrała się na szczerość.
— Otóż ci już wprost wolę powiedzieć, dlaczego cię przytrzymuję — rzekła. — Mój dobry opiekun chciał cię widzieć koniecznie... wszakże cię oczyma nie zje, cóż w tem złego?... Podobałaś mu się... stara się przybliżyć... toć nie grzech!
— Ale ja wcale znajomości nie pragnę — zawołała Helena. — Niech to panią nie obraża, może być najpoczciwszy człowiek, przecież na mnie, od pierwszego rzutu oka, zrobił wrażenie bardzo przykre... powzięłam jakąś obawę... nie wiem, to dziwactwo zapewne... wstręt prawie...
— A! a! — odparła, śmiejąc się, starościna — wieszże, co to znaczy? Jest to zawsze pierwszą oznaką mającej się nieochybnie urodzić miłości... to rzecz niezawodna!
Hela, zarumieniona, prawie do łez zmieszana, błagała i prosiła, aby jej odejść było wolno... Już się zbierała do ucieczki.
— Słuchajże, utrapiona dzieweczko! — zakrzyknęła starościna — klnę się, że jeśli tym razem pójdziesz ode mnie, to nie masz po co powracać... będę się gniewać... a ja gdy się pogniewam raz... to na zawsze... Przecież ci u mnie żadne nie grozi niebezpieczeństwo... Idź, jeśli chcesz... ale bądź zdrowia!
Gniew, tym razem istotny i nieudany wcale, strwożył Helenę... obrachowała jego następstwa... zdało się jej, że posłyszała płacz Julki... że zobaczyła twarz jej bladą i łzy Ksawerowej... i usiadła cała drżąca...