poczynku... i wszystko to poświęcasz dla mary, dla jakichś tam nadziei próżnych, które zawieść muszą.
— Nic nie poświęcam... boć przecie mi pani dałaś do zrozumienia, że i tenby się ze mną ożenić nie mógł.
Starościna, na tak wyraźne zagadnięcie, zawahała się, wolała odrazu zrobić tę największą trudność, aby się z nią później nie spotykać.
— Zapewne, że teraz... nie — rzekła — ale gdy interesy jego, gdy familia... później... o! zrobiłabyś z nim, cobyś chciała! Tybyś go zawojowała, przywiązałby się... musiałby... Już i tak zakochany szalenie... a cóżby to było, gdybyś na niego była łaskawszą?
W położeniu biednej Heleny była to straszliwa pokusa. Szatanby pewnie nie wymyślił groźniejszej... Matka i siostra! dwie istoty, które ona tak kochała. Gdyby szło o nią tylko samą, gdyby potrzeba było jej jednej męczyć się i pracować — czekać i cierpieć — zniosłaby wszystko... ale matka i chore dziecię!
Nędza osobista w szlachetnem sercu to dźwignia nowa do podniesienia się, ale gdy się patrzy na cierpienia cudze i nie może ratować... tylko poświęceniem — jakże oprzeć się trudno! Cały świat sieroty zamykał się w tem małem kółku jej drogiem, w tej, co dla niej była matką i co ją więcej kochała, niż siostrę... Do obu przywiązana była namiętnie... i czegoż nie uczyniłaby dla nich! Starościna rzucała w jej serce pocisk bolesny, jakby wyrzutem egoizmu... Miałaż je poświęcać dla siebie, nie sama cicho, święcie — zrobić im z siebie ofiarę?
Z tej rozmowy wyszła Hela rozmarzona, niepewna, pobiegła do swego pokoiku i, chodząc po nim, płakała...
Dziwne myśli przebiegały skołataną głowę... ze wzburzonej piersi wyrywało się nieopędzone pytanie:
— Mamże prawo poświęcać je dla siebie?
Starościna zachwiała jej wiarę w pana Tadeusza, sama ona teraz, przypominając sobie ostatnie z nim rozmowy, znaleźć w nich nie mogła nic, coby jej przyszłość wiązało... Była wolną... a obowiązek wdzięczności zmuszał ją do poświęcenia... Łzy się lały... po człowieku, dla którego czuła więcej niż przyjaźń i szacunek... a łzy te zdawały się egoizmem występnym...
Serce opierało się ofierze, przypominała wieczory te
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bezimienna T. 1.djvu/85
Ta strona została uwierzytelniona.