łem się dziś pomścić, jeśli nie na w. ks. mości, to na księciu wojewodzie... a i to mi się nie udało...
— Pomścić? za co? — spytała obojętnie księżna.
— O! za wyrwaną mi królowę Sabę...
— A! to stare dzieje... Ale jakaż być miała zemsta!
— Trafem, cudem... spotkałem dziś w ulicy... proste dziewczę... ubogie. Stała pogrążona w jakimś smutku z załamanemi rękami. O mało nie klęknąłem przed nią w ulicy... Była cudowna, a tak, tak do w. ks., mości podobna... Może jej piękność nie miała tego blasku, jakim w. ks. mość wówczas jaśniała, ale rysy! też same! wyraz... osłupiałem!
Księżna z jakąś trwogą żywo odwróciła się ku niemu, usiłując próżno pokryć wzruszenie. Może nie bardzo była rada z tego porównania do ulicznej jakiejś piękności. Rumieniec lekki jak obłoczek prześliznął się po jej twarzy... niby promień zachodzącego słońca na marmurze.
— Prosta dziewczyna? — spytała — w jakim wieku.
— Może mieć lat około dwudziestu — rzekł Bacciarelli.
— O! i pewnie goniłeś pan za nią! — zawołała wojewodzina.
— Przyznaję się do tej winy, ale, na uczciwość! w interesie sztuki zachwyciła mnie.
— No? i cóż się okazało?
— Że jest biedną sierotą, podobno bez ojca i matki; nieszczęśliwą, ubogą, poczciwą, ale dumną i niedostępną... Niema sposobu, by za wzór służyć chciała...
— Możeś był waćpan ciekawy i o imieniu tej piękności się dowiedzieć? — spytała księżna obojętnie.
— A! jakże! imię ma piękne, jak twarzyczkę: Helena...
Bacciarelli wymówił te ostatnie wyrazy, spuściwszy głowę, usiłując sobie imię przypomnieć, i nie dostrzegł, że księżna zbladła, zagryzła wargi, chwyciła flakonik z larendogrą, a nieprędko potem uspokoiła się i odzyskała zwykłą swą obojętość.
— A! jak tu gorąco! — rzekła.
— W istocie duszno — odpowiedział Bacciarelli.
Była znowu chwilka milczenia.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bezimienna T. 1.djvu/92
Ta strona została uwierzytelniona.