Starościna była niewiastą doświadczoną, oka jej nic nie uszło; spostrzegłszy powieki nabrzękłe... twarz smutną... boleść na czole... niemal ucieszyła się, czując, że wypadki w pomoc jej przychodzą i upór Heleny przełamią prędzej a łatwiej, niżby ona sama mogła. Stała się nader czułą.
— Cóż ci to jest, moje serce? — spytała z troskliwością przyjaciółki.
— A! nie pytajcie — odpowiedziała Helena — wszystkie nieszczęścia przeciwko nam się spiknęły... Julka nasza coraz słabsza, usycha, więdnieje... matka się we łzach roztapia, a tu żadnego ratunku.... Do Wielkanocy tak daleko, dnie się dłużą, kto wie, czy dziecię wytrzyma! Doktór nakazuje zmianę mieszkania, powietrze, słońce... a w mieście i słońca darmo mieć nie można i powietrze opłacać potrzeba! Cóż my na to poradzimy, którym ledwie starczy, by o głodzie i chłodzie jej pierwsze potrzeby zaspokoić...
Zalała się łzami. Starościna kiwała głową, a po chwilce rzekła:
— Czemuż słuchać mnie nie chcecie! Bóg wie, co wam się roi w głowie... a ten człowiek, któremuście się tak bardzo podobali, życzy wam dobrze, zrobiłby dla was wszystko... czemuż nie jesteś łaskawszą dla niego?
— Kochana pani — odpowiedziała Hela smutnie — jakże tu siebie zwyciężyć! Nie wiem skąd mi to uczucie przyszło, nie rozumiem go, ale od pierwszego wejrzenia wzbudził we mnie taki wstręt, taką obawę, mogę nawet powiedzieć takie obrzydzenie... iż go utaić nie umiem. Kłamaćbym nie potrafiła... to nad siły.
— Co znowu za dziwactwa! Człowiek nie stary, przystojny... niezmiernie bogaty... Wszystko to pochodzi z tych marzeń o owym wiejskim romansie... który już czas było sobie wybić z głowy... to darmo, tamten nie wróci, a tego waćpanna utracisz...
Dotąd nie było mowy jakoś o pochodzeniu, o sieroctwie Heleny, Betina miała ją za siostrzenicę, słysząc, że Ksawerową matką nazywa, ona nie tłómaczyła
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bezimienna T. 1.djvu/98
Ta strona została uwierzytelniona.
XXXVII.