Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bezimienna T. 2.djvu/103

Ta strona została uwierzytelniona.

— A! — zaśmiał się Zubow — przecie tę zaklętą pokonał. O! o! nie są one tak straszne, jak się wydają...
— Przepraszam Waszą Ekscelencyę, są w istocie straszne, bo kiedy już Puzonów chodzi w spódniczce, to najlepszy dowód ich siły.
Zubow się obruszył.
— Pójdźże mi precz — krzyknął poufale — z takiem niedorzecznem gadaniem! Dymitr Wasiljewicz ma nadto charakteru, aby się dał zawojować.
Kazinski ruszył ramionami.
— Więc milczę — rzekł.
— Ale mów, owszem, powinieneś się usprawiedliwić — zawołał Platon — mów.
— Puzonów służy swej pani... i jest jej najniższym...
— Widział z was kto tę panią?
Altesti skłonił głową.
— Czy tak piękna?
— Nie potrafię pewnie opisać — rzekł Altesti.
— Ale przecie sekretarzem jesteś na to, byś opisywać umiał! — zaśmiał się faworyt. — Opisuj! słuchamy....
— Jeżeli piękność zależy na świeżości, uśmiechu, na wdzięku niewieścim, Helena Janówna nie jest piękną — mówił Altesti z pewną deklamacyą, zdradzającą pretensye do dowcipu. — Jeśli piękne są surowe posągi starożytne Medei, Pozerpiny, Nioby i t. p., to jenerałowa pewnie żadnej z nich nie ustąpi. Ma więcej majestatu niż uroku, potęgi niż wdzięku, ale przyznam, że choć ją raz widziałem tylko, nie zapomnę jej nigdy.
Zubow się poruszył.
— Więc to coś nadzwyczajnego?
— A przynajmniej niepospolitego bardzo — rzekł Altesti.
— Ciekawybym był ją zobaczyć, ale nie jeździ nigdzie...
Altesti zamilkł, spuszczając głowę.
— Nie wiem — rzekł.
— Jakże żyją? czy wiecznie zamknięci w domu? to być nie może!
Wtem podszedł jeden z zauszników Platona Zubowa, młody Sołtyków, który wielce pragnął się zasłużyć ku-