Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bezimienna T. 2.djvu/109

Ta strona została uwierzytelniona.

jąc głos — to, że Sołtykow młody, jak się zdaje, coś wytropił i bodaj, czy nas nie oskarżono.
Jenerałowa palce położyła na ustach i groźnie zmarszczyła brwi.
— Jeśli tak, dobrze jest o tem wiedzieć zawczasu...




XXXIV.

Domawiała tych słów, gdy kamerdyner oznajmił, że jakiś stary jegomość pragnie złożyć uszanowanie obojgu państwu. Odwiedziny, zwłaszcza tego rodzaju, dla obojga, tak były rzadkie, iż jenerał zdziwiony sam poszedł gościa obejrzeć, nie wiedząc, kto mógł być taki, a po chwili, głośno i wesoło mówiąc, wrócił do salonu. Wiódł pod rękę... doktora Ernesta Müllera.
Wielkie było zdziwienie jenerałowej, która powstała, aby go przywitać... a doktór też z nieukrywaną ciekawością wpatrywał się w dawną swą pacyentkę, którą znajdował w usposobieniu, charakterze i w położeniu do niepoznania zmienioną. I Puzonów i jenerałowa razem prawie zapytali doktora, co robi w Petersburgu?
Stary uśmiechnął się smutnie.
— Co robię? — odpowiedział — widzicie państwo, zawsze jeszcze szukam szczęścia, zatrudnienia i sposobu do życia po szerokim świecie, a że w Rosyi prędzej zarobek i zajęcie znaleźć można niż gdzieindziej, znowu tu jestem!
— Ale zdawało mi się — odezwał się jenerał — że mieliście zamiar powrócić do Niemiec.
— Tak jest — rzekł Müller — powróciłem — ale nie miałem co robić, doznałem wielkiego nieszczęścia!
— Co się wam stało? — spytała Helena.
Müller spuścił głowę.
— We własnej ojczyźnie na wstępie prawie zostałem odarty z zarobionego grosza. Straciłem wszystko, alem nie stracił nadziei odzyskania znowu trudem tego, co nieopatrznością moją przepadło.
— W stolicy znajdziecie łatwo pomieszczenie — zawołał jenerał żywo — ja was przedstawię Zubowowi.