Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bezimienna T. 2.djvu/110

Ta strona została uwierzytelniona.

Myśl jakaś dziwna nagle przebiegła przez głowę jenerałowej, która szepnęła mężowi:
— Wstrzymaj się, mam projekt wcale inny... nie straci na tem doktór. Czy wie kto o przybyciu waszem? — zapytała go.
— Dotąd nikt jeszcze. Ufałem waszej protekcyi, wiedząc o stosunkach jenerała z Zubowem, i dlatego tu naprzód pośpieszyłem.
— Dobrze — żywo odparła Helena — nie róbcież kroków żadnych do nikogo, ja biorę na siebie wszystko... ale Dymitr Wasiljewicz o niczem wiedzieć nie powinien... Jeśli mi dacie słowo, że mi będziecie powolni i... (szepnęła tu ciszej) zechcecie służyć dobrej sprawie.
Podała mu rękę, doktór popatrzał na milczącego jenerała, jakby go o zezwolenie pytał, potem na nią i powoli na skinienie Puzonowa rękę jej podał.
— Co Helena Janówna żąda, zapewne dobre będzie, — a że ja o tem wiedzieć nie powinienem, zostawię was samych, abyście się rozmówili.
To mówiąc, Puzonów powoli wyszedł do drugiego pokoju. Jenerałowa zamyśliła się głęboko i chodzić zaczęła żywo, niekiedy spoglądając na Mullera, który siedział zdziwiony i pomieszany.




XXXV.

Stanęła potem naprzeciw niego i, wpatrując się weń z wyrazem energicznym, poczęła:
— Nie mogę zapomnieć, kochany doktorze, żeście mi ocalili życie i... (tu się obejrzała) i osłodzili w nim chwil kilka... Zdaje mi się, że jesteście właśnie tym, kogo mi było potrzeba. Opatrzność was tu sprowadziła może, abyście przyłożyli rękę do dobrego dzieła. Nie będę wam taić, iż sprawa, do której chcę was użyć, nie jest ani łatwa, ani bez niebezpieczeństwa... ale ufam waszej zręczności i zdrowej rachubie.
Moglibyście przez Dymitra — dodała — łatwo otrzymać miejsce przy jakim szpitalu lub klientelę przy dworze, gdzieby was intryga zazdrosnych prześladowała...