Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bezimienna T. 2.djvu/122

Ta strona została uwierzytelniona.

okiennic i zasłon widać było rzęsiste oświecenie, ale i dokoła niego panowała cisza.
Gmach to był dosyć obszerny, choć niepokaźny i na zewnątrz nie strojny, ale przeszedłszy drzwi szczelnie zamknięte, dzielące go od ulicy, w sieni już znać było jakby przygotowania na jakieś przyjęcie. Młody, przystojny mężczyzna często przez drzwi wyglądał, jakby niecierpliwił się i czekał na kogoś.
Naostatek zaturkotał powóz mały i niepokaźny, wysiadł z niego mężczyzna, w płaszcz obwinięty, i szybkim krokiem dopadł do sieni, która natychmiast się otworzyła i zamknęła za nim, a powóz dalej pojechał.
Tajemniczy gość przebiegł sień, nie zrzucając płaszcza i nie ukazując twarzy, gospodarz wyszedł na jego przyjęcie z wielkiemi oznakami uszanowania i drzwi salonu się zamknęły.
Salon był rzęsisto oświecony, ale w nim także nie zatrzymał się przybyły, ręką dotknął dłoni przyjmującego i wszedł, jakby znał dobrze rozkład domu do gabinetu w głębi się znajdującego. Tu dopiero spadł z niego płaszcz, który śpieszący za nim młody mężczyzna podniósł skwapliwie, i zdjęta czapka odsłoniła rysy twarzy dziwne, charakterystyczne.
Przybyły mógł mieć lat czterdzieści, ale znużenie wielkie malowało się na licu pofałdowanem, pościąganem jakimiś wysiłkami duszy zbolałej. Pod czołem wydatnem świeciły małe oczy ciemne i wyraziste, nos drobny, wystające policzki, dosyć szerokie usta zdradzały typ wschodni. Ponad skroniami roztaczała się peruka wedle ówczesnej mody z tyłu zakończona harbajtlem z czarną wstążką. Ubrany był po cywilnemu, chociaż ruchy i postawa raczej żołnierza oznajmiały.
Bystrem spojrzeniem objął pokój, do którego wszedł, i rzucił się na stojącą kanapę, nie mówiąc słowa. Przed nim, w postawie oczekującej, gospodarz, człowiek młodo jeszcze wyglądający, ubrany wytwornie i bogato, stał na rozkazy.
Gość jeszcze raz podał mu rękę i westchnął.
— A! — rzekł nareszcie, jakby się własnego obawiał głosu — dobra i chwila spoczynku, gdy się czło-