Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bezimienna T. 2.djvu/123

Ta strona została uwierzytelniona.

wiek wyrwie z pęt etykiety! Józefie Kajetanowiczu, musiałem dziś widzieć się z tobą. Nie chciałem, żebyś ty jechał do Gatczyna, bo by jutro wiedziano o tem tutaj, sam więc przybyłem do ciebie. Słuchaj, mam do ciebie prośbę...
Gospodarz skłonił się i rzekł tylko:
— Rozkaz.
— Ja nikomu rozkazywać nie mam prawa, — smutnie odpowiedział przybyły — nie pytaj mnie na co? nie wchodź w powody, Józefie Kajetanowiczu... ja potrzebuję pieniędzy, ogromnie wiele pieniędzy.
Oko gospodarza padło badawczo na twarz gościa, który pobladł, jakby milczeniem powiedzieć mu chciało:
— Strzeż się....
— Nie mów mi nic! nic! dasz mi lub nie, czego żądam?
— Wasza Wysokość wiesz — odrzekł gospodarz — iż oddam jej chętnie wszystko, co mam... ale... mamże tyle, ile potrzeba?
— To twoja rzecz — odparł przybyły — dwa kroć sto tysięcy rubli... dwa kroć sto tysięcy rubli!
Ten, do którego mówił gość, pobladł i mimowolnie schwycił się za głowę...
— Nie suma mnie przestrasza — zawołał — ale jej użytek.
To mówiąc, upadł na kolana, złożył ręce i, nie mówiąc słowa, o coś błagał... Zrozumiał go przybyły i uśmiechnął się gorzko, ironicznie.
— Nie lękaj się, nie lękaj — szepnął. — Moi wierni mrą z głodu, ja tego nie ścierpię.
Dwa kroć sto tysięcy rubli!
— Będą! — zawołał ten, którego nazwał przybyły Józefem Kajetanowiczem — być muszą! znajdę je, choćby...
Nie dokończył i powtórzył:
— Być muszą!
— Kiedy mam po nie przybyć? — spytał gość.
— Ja sam je przywiozę!
— Nie można! jutroby Zubowowie wiedzieli, na co wam potrzeba było pieniędzy.