Ale jeśli Bóg sprawiedliwy kiedy dozwoli mi się wam wywdzięczyć, zobaczycie, iż i ja mam serce i umiem cenić cnotę.
Powóz zaturkotał przed domem, ale go minął... gość, który się był już ruszył, usiadł znowu.
— Józefie Kajetanowiczu, rachuję na was... a to, co między nami jest, ma pozostać między nami dwoma i żywa dusza wiedzieć o tem nie będzie.
Józef skłonił głowę, rękę przyciskając do piersi.
— Nikt! słyszycie? nikt! nawet najbliższy...
— Nigdy! żąda przysięgi W. Wysokość?
— Słowo uczciwego człowieka jest przysięgą, dość mi na niem.
Powóz zaturkotał znowu... tym razem gość wstał żywo, wziął czapkę, narzucił płaszcz i wybiegł w ulicę, a wkrótce potem znikł powóz, który go zabrał.
Odprowadziwszy go do drzwi, gospodarz powrócił do oświeconego salonu, w którym nie było nikogo, i pogrążony w myślach chodził po nim długo, jakgdyby strapienie, niepewność, groźba, jakaś nad nim ciężyła.
Walczył z sobą, ocierał pot z czoła, siadał, wstawał, nareszcie, jakby silne przedsięwzięcie powziąwszy, zwolna wyszedł na wschody wiodące na górę.
Cisza panowała w domu, ale ta część, do której się zbliżał, widocznie zamieszkana była przez kobiety. Odgłos cichego nucenia i muzyki dolatywał go przez drzwi, które powoli uchylił.
W salonie jedna tylko alabastrowa lampa, zwieszona od sufitu, paliła się mdłem światełkiem. W mroku widać było przy małym klawikordzie piękną kobietę siedzącą i od niechcenia próbującą pieśń, którą półgłosem przyśpiewywała. Oparta o jej krzesło, w czarnej sukni, słusznego wzrostu, stała równego z nią wieku niewiasta.
Była to jenerałowa Puzonów, a piękna pani, jej to-