nione rysy, niepokój, którego już kryć nie potrzebował, i zamilkła.
— Co się stało?
— Przysięgnij mi...
— Przysięgam...
— Na zbawienie, na krzyż...
— Na krzyż, na zbawienie...
— Nikomu...
— Nigdy! — zaciekawiona, zbliżając się, rzekła szambelanowa — mów, mów śmiało.
Iliński poszedł po cichu drzwi obejrzeć.
— Słuchaj — cichym począł głosem — przed chwilą był tu u mnie Paweł Piotrowicz, następca tronu.
Pani Ilińska załamała dłonie.
— O! to nic, to nic...
— Spisek...
— Uchowaj Boże! wiesz, że wierzy w moje uczucie dla siebie Paweł, nie wiem i nie chcę wiedzieć na co potrzebuje ogromnej sumy pieniędzy. Zastawiłbym dobra, czasu braknie, nie mam ich tyle, ile mi potrzeba... oddaj mi swoje brylanty.
Ilińska załamała ręce.
— Ale w czemże pokażę się na dworze?...
— Będziesz chorą... Antosiu! od tego zależy przyszłość nasza! Zastawiłbym duszę, gdybym mógł... to człowiek, zasługujący na poświęcenie. Uczyń to dla mnie i dla niego.
— Czyżeś wątpił o mnie? — zapytała, uśmiechając się szambelanowa, śpiesznie szukając kluczyków — nie dziw się, że kobieta pożałowała błyskotek... ale ci ich nie poskąpię... niech idą... byłeś ty za poświęcenie się nie pokutował, byle Zubowowie nie dowiedzieli się i cesarzowa nie domyśliła.
— Stanie się wola Boża... — rzekł Iliński — polski szlachcic nie może odmówić następcy tronu rosyjskiego! któż wie, za twe klejnoty kupujesz może lepszą przyszłość ojczyźnie.
Pani Ilińska nie rzekła już słowa, a w chwilę potem szambelan zszedł milczący na dół, niosąc pudełko pod suknią ukryte.