Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bezimienna T. 2.djvu/129

Ta strona została uwierzytelniona.
XLI.

W kilka dni potem figurka niepoczesna, chociaż przyozdobiona kilku krzyżykami, w pętlicy i jednym uwieszonym na szyi, wyczekiwała późnym wieczorem w przedpokoju Platona Zubowa.
Ów maleńki człowieczek z krzyżami znać był w położeniu przykrem domagającego się posłuchania w ważnej sprawie, a nie mogącego otrzymać go. Prawie sam w obszernej sali, to siadał na krzesełku i podpierał głowę na dłoni, to wstawał i chodził, pokaszlując, jakby znać dawał o sobie, to wyglądał przez okno w ciemniuteńką noc nadchodzącą, w której nic nie było, krom zdala iskrzących się jak gwiazdy światełek.
Z niecierpliwości ogryzał paznogcie do krwi, włosy nastrzępiał, perukę i harbajtel zsuwał i nasuwał; słowem tracił widocznie krew zimną.
Na kominie w tej pustej sali, w której na jednym końcu służba, w drugim jakichś zagadkowych para figur, kryjących się po kątach, wyczekiwała, jak on... stał zegar alabastrowy z bronzami, powoli wybijający kwadranse. Maleńki człeczek chodził do niego, przyglądał mu się, dobywał swojego zegarka z kieszeni, porównywał, kiwał głową i wzdychał: dochodziło do ósmej, już noc była czarna i smutna na dworze.
Nareszcie z jednych drzwi, które z sali do różnych pobocznych pokojów prowadziły, wyszedł mężczyzna ospowaty, blady i ziewając, stanąwszy, wyciągać się począł, widocznie tylko co z drzemki przebudzony.
Oczekujący żywo ku niemu pośpieszył i począł się kłaniać, ale ospowaty, mimo jego krzyżów, spojrzał nań bardzo z góry.
— Czego wy tu chcecie znowu, Fryderyku Wilhelmowiczu! czego? wiecie dobrze, iż wszystkie wasze donosy okazały się fałszywe, że J. Ekscelencya na was się gniewa i mocno gniewa... już nie przeprosicie.
Fryderyk Wilhelmowicz obruszył się strasznie (ale zawsze z wielkiem uszanowaniem).
— Okaże się w końcu — zawołał — że ja lepiej