Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bezimienna T. 2.djvu/134

Ta strona została uwierzytelniona.

— Co ja każę? albo ja wiem, jak się szpieguje i łapie... rób swoje rzemiosło.
— Ale ja jestem biedny człowiek i nie mam po temu środków.
— No! rozumiem, z wami każda sprawa tak się kończy: zaczyna się od pokłonu, a potem ręka wasza do kieszeni.
— Ale ja dla siebie nic nie żądam — przerwał Fryderyk.
Zubow gorzko śmiać się zaczął.
— Jeśli ty nic nie żądasz, to sięgasz wysoko! ale pamiętaj, stara wędlino meklemburska, że możesz się doczekać szubienicy.
Mały Niemczyk drżał z niecierpliwości i gniewu razem, ale kłaniał się milczący.
— Jak się podoba (kak ugodno) — rzekł po cichu, — jak się podoba... Ścielę się do stóp Waszej Wysokości.
Zubow, myśląc, że odchodzić myśli, ujął go znowu za ucho.
— Stój... coś myślisz ze mną grać komedyę? hę? ty małpo germańska, kuglarzu jakiś! robaku! patrzajcie go.
— Ale ja słucham rozkazów W. Wysokości. — Zubow puścił ucho i począł się przechadzać gwałtownie, ręce pochowawszy w kieszenie galowych spodni, które pod szlafrokiem miał jeszcze.
— Idź do Altestiego, niech ci da, wiele potrzeba, rób na swoją rękę, jak wiesz... co chcesz. Codzień do mnie z raportem. Jeśli się okaże fałsz, znikniesz ze świata i kości się twoich Niemcy nie dopytają. Pamiętaj.
— A gdyby co ważnego wśród dnia zaszło i potrzeba mi było widzieć się z W. Wysokością? — spytał przybyły.
— Cóż ty myślisz, co? — krzyknął Zubow — że ja mogę taką szuję, którą cały świat zna za szpiega, przyjmować raz wraz i afiszować się stosunkami z tobą! Ani mi się waż tu do mnie przychodzić, tembardziej teraz. Raporty będziesz ustnie składał Markowowi.