Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bezimienna T. 2.djvu/140

Ta strona została uwierzytelniona.

nie ustąpię. Jest rzeczą największej wagi, dwa słowa powiedzieć mu tylko.
— Ja mu je zaniosę.
— Nie, tobie by nie uwierzył. Ja go widzieć muszę!
— Ale pani jenerałowa — odezwał się Müller (czytelnicy dawno już się jej domyślić musieli) — zostaniesz nieochybnie poznaną.
— Nie! nie! nie! słuchaj — dodała przebrana — mam trochę klejnotów, sprzedam je; żądaj za niebezpieczeństwo i strach, co chcesz, a wprowadź mnie tam! na dziesięć, na pięć minut, na minutę! Doktorze, albo to uczynisz, lub miejsce stracisz, zapowiadam. Wybieraj prędko.
Müller padł na krzesło.
— Poprowadzą na szubienicę! — zawołał — kto wie, czy tej chwili nie wiedzą już o waszej myśli, o mojej bytności tutaj, czy mnie nie podejrzywają? Zgubicie siebie, mnie, jenerała i Kościuszkę w dodatku, bo go na Sybir wywiozą, lub do Petropawłowska przeniosą.
Strachy te wcale nie działały na Helenę, która stanowczo, cichym głosem dodała:
— Jutro tam będę, lub wy jutro stracicie miejsce.
— Ale na Boga! jeśli już do takiej przyprowadzicie mnie ostateczności, dajcież czas, ja muszę być gotowym na wszelki wypadek do ucieczki, wy także. Jeśli zostaniemy odkryci, możemy się jeszcze wymknąć.
— Jutro — powtórzyła jenerałowa — muszę go widzieć jutro... O której godzinie weźmiecie mnie? gdzie na was mam czekać?
— Nigdzie — odparł doktór — bo ja wolę stracić miejsce, niż głowę.
To mówiąc, ukłonił się.
— Doktorze! — zawołała przebrana kobieta — muszę to dodać jeszcze, że sprawa to nie moja, tyczy się ona innych i że nie byłoby wam bezpiecznie dezertować. Ja wam wierzę, drudzy może nie zechcą.
Müller, zbladły, oczy sobie zakrył... drżał cały.
— Potrzeba mi było — zawołał — szukać tu szczęścia, aby wpaść w taką zasadzkę! Jakto? więc mi się nawet wycofać nie wolno?