roizmu, szyderstwo z jękiem razem... obok łachmanów karety. — Na stacyach jedni marli, drugim dobywano butle wina i przysmaki... W szeregach jeńców wszyscy bracia, podpierał jeden drugiego, żywił, ale nikt pocieszać nie śmiał. Czuli wszyscy, że dla Polski pociechy nie było, i być nie mogło — bo wybiła godzina krzyżowa...
Po drodze, gdy osłabły padł trupem, towarzysze pocałowali w czoło zmarzłe i zostawiono trupa, który wśród drogi pozostał... Śnieg przykrywał białym całunem zwłoki, a watr odmówił mu pogrzebową modlitwę...
W jednym z tych długo rozwijających się łańcuchów boleści, na gościńcu ku Rosyi, szła powoli za tłumem obdartych żołnierzy, oddzielona od nich kozaków garścią, wielka podróżna kareta szczelnie zamknięta, którą ledwie ośm koni uciągnąć mogło.
Za nią szedł drugi mniejszy powóz i trzeci jeszcze ze służbą i pakunkami.
W drugim, przez boczne okno wyglądała kiedy niekiedy pergaminowa twarz doktora Müllera, który od zimna obwinięty był w ogromne futro, uszyte widocznie na innej budowy człowieka.
Doktór przypatrywał się krajowi i poziewał... Obok niego w lżejszem ubraniu siedział jenerał Puzonów, któremu na jego żądanie dano dowództwo nad oddziałami jeńców, prowadzonych z Polski do Rosyi.
Puzonów był namarszczony, surowy, chmurny, milczący, Müller, choć zwykle gadatliwością nie grzeszył, tym razem byłby się chętnie nieco rozgadał, nudził się bowiem śmiertelnie. Nudów przyczyną było, że Polski cierpieć nie mógł, a nawykł był do regularnego życia przy szpitalach i podróż była mu zawsze wstrętną...
Ale kazano — jechać musiał.
Wśród milczenia przypadkiem spotkały się oczy dwóch podróżnych.
— Nieznośna podróż — odezwał się Niemiec — nieznośny kraj i obrzydliwa pora.
— Bylebyśmy się z Polski wydobyli — rzekł jenerał — u nas zastaniemy zimę i, wziąwszy sanie, pojedziemy wcale inaczej.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bezimienna T. 2.djvu/15
Ta strona została uwierzytelniona.