Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bezimienna T. 2.djvu/151

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ale o mnie już wszystko powiedziane — rzekł Kościuszko.
— A o mnie niema co mówić.
— Co się w Polsce dzieje? co z Polską? — zapytał.
— Już dawno ją opuściłam! — rzekła Helena.
— Mówicie, że Paweł jest dla Polski dobrze usposobiony?
— Sam ze siebie i przez tych, co go otaczają.
Kościuszko chciwie słuchał, powoli ujął drżącą jej rękę i pocałował z uszanowaniem.
— Niech wam Bóg wynagrodzi ofiarę dla mnie, boć wiem, coście uczynić musieli, aby się tu dostać do mnie z tą jałmużną słowa pociechy... niech Bóg nagrodzi, ja tylko łzą na dłoni waszej opłacić mogę tę łaskę.
— Twoja łza! — zawołała Helena — a! nie żal życia dać za nią... twoja łza tak przynosi błogosławieństwo, jak krew męczenników.
Na te słowa doktór przerażony widocznie wszedł z ogromnym plastrem nasmarowanym w przedpokoju wedle rozkazu, a nie mogąc użyć go i nie wiedząc jak, złożył drżący na tokarni.
— Chodźmy! — zawołał — na miłość Bożą chodźmy.
— Cóż pomyśli żołnierz — szepnęła jenerałowa — żeście tak szybko ów plaster przyłożyć mogli? To obudzi podejrzenie... chwilę czekajcie...
Kościuszko zamilkł, doktór poruszał się ciągle ku drzwiom... zdala dochodziły w korytarzach chrzęst broni, stukanie karabinami i niespokojna latanina po pałacu; Müller stracił zupełnie głowę.
Hałas zbliżał się ku drzwiom wodza, gdy medyk, nie mogąc już wytrzymać, rzucił się do drzwi. Helena ścisnęła rękę Kościuszki i wyszła żywo za nim.