Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bezimienna T. 2.djvu/155

Ta strona została uwierzytelniona.

— Bylebym raz wyszedł cało z pod szubienicy, dość mi będzie na tem.
Helena szepnęła kilka słów ludziom, zamknęła drzwi boczne, ścisnęła rękę doktora... i wyśliznęła się pieszo ze dworku.
W parę godzin potem za cesarską podróżną kartą jechał gościńcem do Kurlandyi radca von Breit... podobniuteńki do doktora Müllera, ale noc nie dozwalała twarzy jego widzieć nikomu, a nos chował w futro tak głęboko, iż go nawet poczmistrze po drodze dojrzeć nie mogli.




XLVIII.

Jenerał Puzonów pamiętnego dnia tego był w domu, podawszy się za chorego; i nie pomału się zdziwił, gdy dosyć późnym wieczorem służący oznajmił mu niespodziane odwiedziny ospowatego Markowa, prawej ręki Platona Zubowa i ulubieńca monarchini. Marków, choć dobrze się znał z Puzonowem, teraz tak był wyrósł wysoko, iż nie łatwo komu czynił honor odwiedzenia.
Obawiano się tego człowieka, prawdziwego łowcy dworskiego, który służył do wszystkiego, wszędzie upatrując tylko własnych korzyści.
Im Marków był niebezpieczniejszym i czynniejszym razem, tem każdy krok jego więcej nabierał znaczenia. Wiedziano dobrze, iż bawić się nie miał czasu, ani ochoty.
Puzonów wyszedł na jego spotkanie, a pomny tego, że podał się jako chory, ubrany był w szlafrok i począł się uniewinniać z tego i przepraszać. Marków nic nie odpowiedział, wszedł z nim do pokojów, ledwie wśród salonu zdjąwszy czapkę. Arogancyą naśladował Zubowa.
— No, jak się masz, chory? — spytał Puzonowa — hę? ty zawsze teraz chory, a powiedz prawdę, niedo-