Puzonów spojrzał nań niedowierzająco.
— Alboż tu ludzi nie trzeba? — rzekł.
— Tak, ale tu, w stolicy, i starzy wydołają, tam młodszych i czynnych kraj potrzebuje... jak wy! jak wy! — dodał gość. — No! wola wasza! tylko pozwólcie powiedzieć szczerze, tym sposobem wy do niczego nie dojdziecie i wyjdziecie tylko na zasztatnego jenerała z połową pensyi.
— A cóż robić? — zapytał Puzonów.
— Co? podać się do armii perskiej, pobyć pół roku i rok i powrócić bogatym, z lentą przez plecy i dowództwem, ot co!
Nagle wstał Marków, śmiejąc się, i zapytał:
— A wasza żona, Helena Janówna, gdzie?
— W domu — odparł spokojnie jenerał.
— Przecie ja ją zobaczę...
— Czemuż nie?
Puzonów zadzwonił na służącego.
— Idźcie do Heleny Janównej na górę i powiedzcie, że przyjdziemy do niej na herbatę.
Służący wyrzekł rosyjskie: — Słucham — i zniknął.
Dwaj panowie mówili jeszcze o wojsku, o wojnie, o tem i owem, nie tykając dworu i spraw drażliwych.
Upłynęło pół godziny, Helena ledwie miała czas przebrać się, obmyć twarz spaloną od zimna i gorączki razem, ale wyszła na zawołanie spokojna, jakgdyby się tego dnia wcale z domu nie ruszała.
Markowa znała mało i nie lubiła go wcale, wiedziała wszakże, iż mu tego okazywać nie potrzeba. Obawiali się go wszyscy więcej może, aniżeli Zubowa, którego był zausznikiem i pomocnikiem.
Marków przywitał ją z wyraźną ciekawością oraz i chęcią przypodobania się; był słodki i nadskakujący. Helena przymuszona została przybrać pozór wesoły i żartobliwy, aby nie dać poznać po sobie, co przebyła. Podejrzywała ona, że Marków, jeśli było posądzenie na nią jakie, mógł przybyć na zwiady i przeszpiegi, nie chciała się dać pochwycić tak łatwo.
— Wiecie, Heleno Janówno, — rzekł — że od czasu, jak byliście u dworu, o was tylko mówią, zajmują
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bezimienna T. 2.djvu/157
Ta strona została uwierzytelniona.