Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bezimienna T. 2.djvu/162

Ta strona została uwierzytelniona.

miał na ścianach nawet staranniejszego tynku, uderzała w nim dosyć misternie ułożona drewniana posadzka, a w pośrodku niej tafla szczególniej jedna, która nie zupełnie do innych przystawała.
Na sienniku w tej izdebce od kilku już godzin skrępowany sznurami leżał mały człowieczek z wyżółkłą twarzą, z wejrzeniem obłąkanem; niekiedy otwierały mu się powieki, zataczał dokoła wzrokiem; potem zamykał je przelękły i, westchnąwszy, zdawał się gorączkowo usypiać.
Chłód lochu coraz go bardziej przejmował, drżał cały. Sznury poruszyć mu się nie dawały i wjadały się coraz bardziej w ciało.
Sam nie wiedział już, jak długo tak leżał, gdy szelest dał się słyszeć, potem chód cichy, drzwi uchyliły się i wszedł mały człowieczek w mundurze, futrze i czapce. Oczyma on i więzień zmierzyli się ciekawie.
Więźniem był doktór Ernest Müller, schwytany na czwartej stacyi za Petersburgiem; przybyły — znany nam już Fryderyk Wilhelmowicz, rodak jego, posługujący wiernie Zubowowi.
Radca Fryderyk, którego mundur i ordery wskazywały, że z urzędowego jakiegoś przedstawienia przychodzi, zbliżył się do samego siennika, nałożył okulary na nos i pilnie zaczął się wpatrywać w twarz zbladłą więźnia, który ku niemu przerażony wzrok podnosił.
— Tak! tak! nie mylę się — wyjęknął po chwili w języku niemieckim — to wy, kochany doktorze Müller! O! o! o! cóż się z wami stało?
Załamał ręce.
— Co to jest? Jak się tylko dowiedziałem przez moje stosunki na dworze w największej tajemnicy, że kogoś z moich rodaków do tej skrzynki wpakowano, użyłem wszelkich środków, wszystkich sposobów, aby pod grozą najstraszniejszej odpowiedzialności wkupić się tu na kilka minut i dowiedzieć, czy nie mogę mu w czem być pomocnym...
A! na miłego Boga... Herr Jesu! jak mogliście się w tem państwie narazić rządowi. Doktorze? co się stało?