nowajcę wskazać. Tem, co mi mówiliście, oni zadowalać się nie mogą.
Widoczna rzecz, że intryganci polscy... lub... nie wiem kto, niegodnie użyli was za narzędzie do dopięcia celów. Na co mielibyście zdrajców tych oszczędzać? Co nas, poczciwych, spokojnych Niemców, obchodzą te ich sprawy głupie!
Nachylił się nad Müllerem.
— Na miłość Bożą, doktorze, mówcie mi prawdę, czas mam wymierzony, lękam się, aby mnie tu nie odkryto, a potem... nie uchroni was nic od badania z pomocą... tej klapy.
I palcem wskazał na podłogę. Müller widocznie słabł, głosu mu brakło, ale jeszcze nie miał ani odwagi wydać jenerałowej, ani zupełnie zamilczeć i pozostać przy pierwszej relacyi.
— Ja jestem Niemiec! — nie będą przecie śmieli! — zawołał wreszcie.
— Ale co bo u kaduka! — przerwał mu radca. — Nas Niemców tu pełno, my tu jak w domu, ale też z nami ceremonii nie robią, bądź pewny. Dobrze nam się dzieje, wszakże gdy do złego przyjdzie, na pochodzenie się nie oglądają, to darmo. Wybijcie to sobie z głowy. Byliście w służbie rosyjskiej.
To mówiąc, powstał.
— No, jeśli mi poufnie nic do powiedzenia nie macie — radca spojrzał na zegarek — ja muszę stąd uciekać. Powietrze w tej jamie nie zdrowe, jak nic dostać można febry, lub też nawet co gorszego.
Już zawracał się do odejścia, gdy Müller błagającym głosem zawołał:
— Ratujcie mnie!... miejcież litość nade mną!
— Ja przecie po to przyszedłem — zawołał Fryderyk Wilhelmowicz — ale wyznajcie prawdę...
Doktór jęknął.
— Jest godzina pierwsza z północy — odezwał się radca — czasu nie mam. Za godzinę, może prędzej, zejdzie tu komisya i postawią was na klapie... jak chcecie. Dajcie mi tylko jedno nazwisko, a wszystko może się zmienić... pobiegnę i użyję moich wpływów.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bezimienna T. 2.djvu/167
Ta strona została uwierzytelniona.