Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bezimienna T. 2.djvu/172

Ta strona została uwierzytelniona.

— Być może, ale rzecz jest wyjątkowa, nie cierpiąca zwłoki, najwyższej wagi. Czynię Waszą Ekscelencyę odpowiedzialnym za skutki, jeśli natychmiast słów moich nie odniesiecie.
Marszałek zmieszał się, po twarzy Ilińskiego poznać było mu łatwo, że się coś nadzwyczajnego trafić musiało. Postąpił krok ku drzwiom.
— Nie mógłżebym wiedzieć?
Iliński potrząsł głową.
Marszałek zniknął, a szambelan, nie czekając na powrót jego, wszedł do salonu.
Salon był smutny i pusty, okna wychodziły na ogród, na ścianie jednej wisiał piękny portret Piotra III, na drugiej Katarzyny.
Iliński stał na progu i czekać się zdawał z niezmierną niecierpliwością; każdy szelest niepokoił go, jakby lękał się, ażeby czyje przybycie nie uprzedziło jego przyjęcia.
Po chwili tego wyczekiwania kroki dały się słyszeć, drzwi się otworzyły.
Wielki książę Paweł już ubrany, w mundurze gwardyi, powoli wszedł na salę. Zmierzył okiem prawie groźnym Ilińskiego, który stał milczący, a na widok Pawła powoli przykląkł na jedno kolano.
— Niech ja pierwszy, jak się zdaje, — zawołał drżącym głosem — powitam Waszą Cesarską Mość jako cesarza i pana Wszech Rosyi.
Słysząc te wyrazy, Paweł cofnął się, drgnął, załamał ręce, głowę spuścił na piersi, przystąpił do klęczącego i, podnosząc go, rzucił mu się na szyję. Płakał... łkanie mówić mu nie dawało.
— Przyjacielu, — rzekł — zwiastujesz mi smutek i ciężar, niech będzie wola Boża. Kiedy się to stało?
— Dziś rano, — rzekł Iliński — Najjaśniejsza Pani wstała zdrowa o zwykłej godzinie... śniadała, potem pracować zaczęła... potem wyszła do gabinetu, gdzie po pół godzinie znaleziono ją na ziemi, już prawie nie dającą znaków życia. Doktór Rogerson czynił co mógł, puszczał krew. W tej chwili zgon od dwóch godzin jest niewąt-