Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bezimienna T. 2.djvu/176

Ta strona została uwierzytelniona.

Dlatego instynkt narodu, mimo sceptycznych urągowisk ludzi małych, wyniósł go tak wysoko! czuł w nim Washingtońską, więcej może, Sokratyczną wielkość. Żadna słabość wyszczerbić jej nie mogła, ze wszystkich prób życia, z najcięższej próby przeżycia się nawet, wyszedł Kościuszko zwycięsko. We wszystkich wielkich życia zadaniach widzimy go nieobrachowującym niebezpieczeństwa lub korzyści, w krwawym pocie czoła myślącym nad tem, po której stronie jest prawda i cnota.
W więzieniu nad Newą jedna go rzecz obchodzi, jedno mu truje godziny smutne, niepokój sumienia. Zdaje mu się, że zawinił przeciw ojczyźnie, że się gorącej miłości dał uwieść nie w porę, że nie dosyć pracował, aby powstrzymać niewczesny wybuch. Ale on go nie przygotował, tylko uledz był mu zmuszony.
Myśl ta winy względem ojczyzny trapi go aż do rozpaczy, aż do obłąkania i śmierci.
W takiem usposobieniu ducha zastała go Helena, a słowa pociechy nie potrafiły rozbić nad nim tego ponurego sklepienia, które długi smutek roztoczył. Po całych dniach przy pracy, którą rozrywał się prawie bezmyślnie, Kościuszko marzył tylko, czy mu Polska winy jego przebaczy, czy przyszłość go zrozumie lub potępi.
Wstawszy z łoża, więzień ledwie rozpoczął zegarowym trybem regularny powszedni swój chleb spożywać, gdy w gmachu, który zajmował, na odwachu, nawet w ulicy, usłyszał jakby stłumioną jakąś wrzawę i niezwykłą krzątaninę.
Była ona tem niezrozumialszą dlań, iż od bytności Heleny panowała tu surowość jak największa i cisza grobowa. W przedpokoju nawet na straży znajdujący się żołnierz, który nigdy się z miejsca nie ruszał nie posłany, uwolnił się na chwilę z posterunku i znikł.
Kościuszko dwa razy drzwi otwierał, chcąc się coś dowiedzieć lub domyślić, lecz nie zobaczył go. Dopiero nierychło żołnierzysko wróciło jakby wylękłe, poruszone i siadło na stołku wedle zwyczaju.
Kościuszko wyjrzał.
Nic nie mówiąc, stróż palcem mu tylko pogroził.