Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bezimienna T. 2.djvu/183

Ta strona została uwierzytelniona.

zdaje, wam, co znacie zwykły przebieg spraw tego rodzaju... co się z żoną moją stać mogło? Zabraliście ją stąd dobrze po północy... nazajutrz rano cesarzowa życie skończyła... sprawy wszystkie były zatamowane, nie było komu wydawać rozkazów, ani zajmować się losami więźniów. Gdzież ona podziać się mogła?
Radca milczący ramionami poruszył.
— Rzecz niepojęta... wywieźć nie było czasu, wy odwieźliście ją?
— Do pałacu... nigdzie więcej.
— Komu oddaliście?
Radca zmieszał się widocznie, nie był przygotowany na tak szczegółowe badanie.
— To jest — rzekł — ja odstawiłem wedle zwyczaju... to jest... przywiozłem i oddałem pod straż oficera gwardyi.
— Kto był ten oficer?
— Ja nie wiem.
— Ale łatwo będzie dojść, jaki pułk, batalion i który oficer tego dnia i tej godziny znajdował się na warcie pałacowej.
Radca spostrzegł się, że niebezpiecznem tłómaczeniem poplątał sprawę i mógł wpaść w podejrzenie, bo oko Puzonowa badało go, mieszał się coraz bardziej.
Jenerał surowo nań patrzał, uderzył go po ramieniu silnie.
— Mów mi całą prawdę, nie lękaj się nic... mów!
Radca drżący spuścił głowę i głos.
— Nie gubcie mnie — rzekł — w każdym razie jam nic nie winien... przy pałacu jest kilka więzień sekretnych... w jednem z nich z pewnością osadzono żonę waszą.
— Ale z głodu tam umrzeć mogła! — krzyknął jenerał w rozpaczy — wiedź mnie natychmiast.
Nie było się już co wahać.
— Dymitrze Wasiljewiczu — odparł posłuszny Niemiec — przysięgam wam, że ja o losie jej nie wiem, żem niewinny... Zrobiłem, co mi przykazano, co potem się stało... Bóg wie.