Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bezimienna T. 2.djvu/184

Ta strona została uwierzytelniona.
LIX.

Ale jenerał śpieszył, nie chcąc nic słuchać; naglił, krzyczał o konie i rzucił radcę do karety, jak tylko zaszła. Cwałem rozkazał jechać. Oficerowi na straży pokazał rozkaz cesarski i, wiedziony przez struchlałego Meklemburczyka, spuścił się z nim do lochów. Przeszedłszy labirynt różnych korytarzy, drzwi i wschodów, jakby naumyślnie urządzonych w ten sposób, żeby obcy w nich trafić nigdzie nie mógł; doszli nareszcie do okutych drzwi, które Niemiec ręką ukazał. Klucza od nich nie miał nawet zarządzający pałacem, który do nich się przyłączył, ale przypomniał sobie, iż ma wytrychy do wszystkich zamków. Po oczekiwaniu śmiertelnie długiem, chwili niepewności, którą jenerał spędził z głową o mur opartą, nadeszły klucze i światło.
Nie bez trudności otwarły się drzwi... Izba była ciemna, bez okna... zrazu nic w niej dojrzeć nie było podobna, naostatek w kącie ściany... ujrzał jenerał jakby przybitą do niej żonę swą, której ręka trzymała jeszcze sztylet ów perski, tkwiący głęboko w piersiach.
Na rysach zsiniałych twarzy malowała się boleść, duma, wzgarda... czarna krew zaskrzepła oblewała ciało i suknię. Ręka jej druga zwisła skostniała, zdawała się jeszcze odpychać kogoś od siebie.
Na widok ten straszliwy, jenerał padł na kolana, radca się cofnął, klucznik nawet przerażony, wybladły, przestraszył się jakiejś możliwej odpowiedzialności.
Że śmierć ta była samobójstwem, nie ulegało najmniejszej wątpliwości; zadała sobie cios Helena z taką siłą i pragnieniem końca, że ból nawet dłoni, co sztylet ściskała, nie rozwarł, zaskrzepła tak, obejmując go konwulsyjnie.
Zgon widocznie sięgał już dni wielu przedtem... i chłód tylko lochu uchował ciało od zepsucia... ale całe sczerniałe było i sine...