Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bezimienna T. 2.djvu/23

Ta strona została uwierzytelniona.

ka brama, otwarta na rozcież, wiodła do wewnętrznego dziedzińca, obstawionego w kwadrat budowlami w różnym stanie zachowania. Niektóre części wyglądały na składy i okna miały deskami zabite, w innych widać było znaki życia i zaludnienia. W podwórcu było pusto, gdy doktór, za którym się wlókł żołnierz, wszedł, rozglądając się powoli... Zatrzymał się tu chwilę, obejrzał, podniósł głowę do góry i wahał, co dalej począć, gdy chłopczyk, ubrany z kozacka, wybiegł z bocznych drzwi i stanął, jakby czekając zapytania.
Müller zawołał go.
— Mieszka tu pan Krajski? — rzekł cicho.
Kozaczek głową skinął potakująco.
— Zostań tu — odezwał się do żołnierza doktór — i czekaj na mnie.
— Prowadź mnie do Krajskiego — dodał żywo do chłopaka.
Żołnierz obejrzał się i, wybrawszy najzaciszniejszy kąt, do muru przytulił się z rezygnacyą.
Doktór mu znikł z oczu. Szedł on za swym przewodnikiem korytarzami, w których samemu nie łatwo się oryentować. Stary zamek, przebudowany w różnych epokach, dziwnie wyglądał wewnątrz, gdzie się cechy jego przeznaczeń różnych najlepiej zachowały. — Była to lepianka najnieregularniejsza w świecie, w której jak w labiryncie zgubiłby się każdy, nie znający jej tajemnic. — Grube mury miały przejścia wązkie, schody do góry kute z kamienia, spuszczające się w dół, ciemne a ciasne framugi bez drzwi... potem długie chodniki, jakby klasztorne, a wszystko to tak się z sobą plątało, iż zdawało się zbudowane umyślnie na to, aby wtargającego nieprzyjaciela obałamucić.
Müller już się zaczął niecierpliwić, gdy kozaczek na drugiem piętrze drzwi mu otworzył i wprowadził go do przedpokoju sklepionego, a prawie natychmiast drugie boczne odemknęły się i barczysty, wąsaty mężczyzna wyjrzał przez nie, badawczym wzrokiem wpatrując się w przybysza.
— Doktór Müller? — spytał nieśmiało.
— Doktór Ernst Müller, tak jest... Pan Krajski?
— Do usług, proszę pana....