— Domyślać się, nie... ale przeczuwać chyba, nie wiem — mówił doktór — to pewna, że przyśpiesza podróż, że chciałby co najprędzej wywieźć ją z Polski.
— A ona?
— Ona jest złamaną i bezsilną...
— Czy wie o wszystkiem?
— Jenerał zaręczył jej, że Kościuszko nie żyje, że zabity. Od tej pory nie sprzeciwia się niczemu, zobojętniała na wszystko.
— Ale wie o mnie i o moich staraniach, o zamiarach?!
Müller zafrasował się widocznie.
— Jeśli mam być szczerym — rzekł — powiem, że nie śmiałem dotąd o tem jej wspominać. Obawiałem się, ażeby to nie uczyniło na niej zbyt widocznego wrażenia.
— Ale na Boga! doktorze, przecież mi przyrzekłeś!
— A! tak! dałem słowo, nie rozmierzając trudności wykonania... dałem słowo, przez litość nad wami, nad nią...
— I macie słowo moje, że utratę miejsca i przyszłości nagrodzić wam potrafię... Znajdziecie posadę odpowiednią na saskim dworze... a zresztą...
Müller nie dał jej mówić więcej.
— Mówmy o pilniejszem — odezwał się zakłopotany. — Pani trwasz w zamiarze?
— Nieodmiennym.
— Wszakże plan jest zły i zmienić go musimy.
— Jakto? — podchwyciła księżna — w jaki sposób? dlaczego?
— Bądź pani cierpliwą, pozwól mi mówić... Wszak nikt słyszeć nas nie może.
— Nikt w świecie.
— A! — westchnął Müller — gdyby się przedwcześnie wydało to, co on zdradą moją nazwać może, w pierwszej chwili, jestem pewny, zabiłby mnie.
— Mówże, doktorze.
— Na polskiej ziemi my tego dokonać nie potrafimy, on jest nazbyt ostrożny. Gdyby się nawet udało, gdzież ją ukryć? on poruszy niebo i ziemię, splądruje kraj, wyśle pogoń... to człowiek szalony, a ma w ręku wojsko całe.
Księżna milczała chwilę.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bezimienna T. 2.djvu/26
Ta strona została uwierzytelniona.