zadrżała i zwróciła się nagle ku niemu, ale twarz jej nie rozjaśniła się tak, jak zwykła promienieć po smutku, gdy miłe przerwie go zjawisko: znać było z wyrazu, ze doktór był dla niej zupełnie obojętną figurą, choć mu zawdzięczała życie.
Nie miała nawet ochoty do rozmowy, spuściła oczy... niema.
Müller wziął krzesło, zbliżył się, usiadł i prosił o rękę, zaczynając od zbadania pulsu.
Hela podała mu ją z posłuszną obojętnością.
— Jakże pani jest? — zapytał — czy pani lepiej, czy gorzej czuje się po podróży?
— Lepiej nie, a gorzej? — ruszyła ramionami — czyż gorzej być może?
— Ale bo — przerwał doktór — trzeba się z życiem pogodzić, chcieć żyć i mieć nadzieję.
Hela spojrzała na niego, jakby wzrokiem powtarzała pytanie — mieć nadzieję?...
— A tak! — dodał lekarz — człowiek, póki żyje, nie powinien nigdy tracić nadziei.
— Póki żyje, to prawda — rzekła powoli chora — ale czyż ja żyję? czyż to się życiem nazwać może? Ja tam na podzameckiem polu padłam zabita, chlubną i piękną śmiercią umarłam, a że wam podobało się na mnie uczynić doświadczenie, duszę, co się jeszcze nie wyplątała z więzów, zmusić, by je na nowo przyjęła... że mi kazaliście wlec jakieś przypomnienie życia — cóżem ja winna? Ja już raz umarłam i — żyć nie chcę.
— To bardzo źle — odparł doktór — bo... bo gdybyś pani... — Ale — przerwał — w takim stanie, w jakim ją znajduję, nie mogę jej powiedzieć nawet wszystkiego, cobym chciał...
— A cóżbyś chciał mi powiedzieć? że mnie mąż kocha? że będę zdrową? że mogę być po ludzku szczęśliwą? coś podobnego, nieprawdaż?
— A może wcale, wcale co innego — mruknął doktór — coś niespodziewanego, dziwnego... ale w takiem usposobieniu ja nic powiedzieć nie mogę.
Hela bacznie się w niego wpatrywać zaczęła: doktór się uśmiechał dziwnie, pierwszy to raz wyczytała w jego twarzy coś innego, niż zwykle.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bezimienna T. 2.djvu/31
Ta strona została uwierzytelniona.