Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bezimienna T. 2.djvu/34

Ta strona została uwierzytelniona.

ko zarumieniona zmieniła się, rozjaśniła, wypiękniała iskrą życia. Muller zdumiony i przerażony patrzył na tę metamorfozę.
— Zaklinam panią! spokojności! spokojności! on pozna od jednego wejrzenia. Pani potrzebujesz być chorą, aby tu spocząć.
— Nie bój się — rzekła — dość, by wszedł, a znajdzie mnie taką, jak zawsze. Mów, rozkazuj, co mam czynić?
— Bądź trochę łaskawszą dla niego i proś — o spoczynek...
Gdyby tak być mogło, żeby on pojechał, a mnie tu z wami zostawił?
Ostatnie wyrazy domówił prawie niepochwyconym głosem, gdyż w sieniach poznał chód jenerała.
W istocie w chwilkę małą potem otwarły się drzwi zwolna i Puzonów ostrożnie wśliznął się na palcach do pokoju.
Hela zbladła i posmutniała, doktór trzymał ją za puls, a gdy jenerał wszedł, dał mu znak, aby się zachował jak najciszej.
— Jest trochę gorączki — odezwał się po cichu — droga więcej męczy, niż się spodziewałem, rany niedogojone, wzruszenie, osłabienie.
— Czy się pani (jenerał żony nie nazywał inaczej) czujesz słabą?
Hela dała znak głową.
— Przed chwilą skarżyła mi się pani jenerałowa na wielkie znużenie.
— Tak jest — wygasłym głosem odezwała się z cicha — tak pragnęłabym odpocząć!
Puzonów z niecierpliwością potarł czoło.
— Wśród drogi, ja się nie mogę zatrzymać... trochę dalej...
Doktór, nic nie mówiąc, głową potrząsał.
— Wszakżebyśmy mogli, trochę prędzej jadąc, połączyć się z wami.
— Jakto? jakto? myślicie — porywczo zawołał Puzonów — żebym mógł was porzucić! samą! wśród tego kraju...
— Dla którego jestem umarłą — podchwyciła Hela. —