Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bezimienna T. 2.djvu/36

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jenerale — rzekła — jeśli chcesz być dobrym dla mnie, daj mi tu odpocząć, dom wygodny, zostaw mnie na dwa dni, przecież ci nie ucieknę, nie mam po co i dla kogo.
Puzonów, uderzony nieco tem naleganiem, oddalił się zamyślony.
Wyszli. Nie podejrzywał on wcale doktora, nie mógł się domyślać nic, ale jakiś niepokój przeczucia go ogarnął.
Nazajutrz rano, po długich namysłach i walkach z sobą, Puzonów nakazał, aby partya z powodu wielu chorych i nieporządku, jaki się w nią wkradł, odpoczęła w miasteczku dzień cały.
Doktór dowiedział się o tem z rana, a sługa oznajmiła pani, która postanowiła z łóżka nie wstawać.




XI.

Dzień ten zeszedł na pozór spokojnie i bez żadnych zmian ważniejszych, z południa tylko zachorowała służąca tak niebezpiecznie, iż Müller powiedział, że zostać tu musi. Nie można się było obejść bez sługi, a w małem miasteczku jak ją znaleźć? któraż podjąć się zechce jechać za kraj świata?
Puzonów był wściekły.
— Müller, jak ty mnie nie poratujesz — zawołał — to nikt! Co ja pocznę! gdzie tę chorą podziać, skąd na jej miejsce wziąć inną?
— Chybabym poszedł do Krajskiego? — spytał Niemiec.
— Idź! bież, powiedz mu, niech wyszuka, dam co zechce...
— Kto? Krajski? — śmiejąc się i ruszając ramionami, rzekł doktór.
— Ale nie! sługa! Jużcić przecie są na świecie sługi?
— Tylko nie na to, by z nieznajomymi w podroż się puszczały.
— Jakto? jenerał rosyjski...