Najdziwniejszym jednak widokiem były wśród tych milczących, śpiących, posilających się obojętnie zbiegów trzy w środku wyciągnięte, z rękami na piersiach, trupy.
W głowach każdego z nich paliła się świeczka, a w dłoniach żółtych mieli wystrugane z białego drzewa krzyżyki.
Tuż obok z zupełną spokojnością siedział jeden, opatrując pokaleczone nogi, drugi pił z butelki, trzeci chleb sobie krajał. Działo się to w największem milczeniu, ledwie szmerem przerywanem.
Doktór domyślił się łatwo, że to było schronienie tych właśnie może nieszczęśliwych, których ucieczkę wczoraj Puzonów przeklinał; razem z tem przyszło mu na myśl, że mógł być poznanym... i że ci ludzie, obawiając się być wydanymi, życie mu wydrzeć lub uwięzić go zechcą.
Ale, nim, przestraszony wielce, miał czas wysunąć się za drzwi, już kilku z tych ludzi, stojących na straży przy beczkach, których od razu po ciemku nie dostrzegł, rzuciło się nań i, pochwyciwszy, z zatuloną gębą powlekło go ku świecom.
Kupa ich zerwała się z ziemi, poprzybiegała ze wszystkich kątów lochu.
— Doktór jeneralski — zawołano — doktór jenerała!
— Zdrada! Są zdrajcy między nami! Szelma rządca nas wydał! — zawołał inny — podpalić zamek...
Tłumiona ta wrzawa nie ustawała. Doktór chciał się odezwać, tłómaczyć: nie było sposobu. Zresztą cóż miał mówić na swą obronę?
Położenie było w istocie straszliwe, wśród ludzi, którzy nic nie mieli do stracenia. Dla nich jednego więcej trupa położyć na ziemi nic nie znaczyło.
— Gadaj, jakeś ty tu wszedł! — zawołał nareszcie jeden, porywając go za kołnierz — kto cię tu wprowadził?
Doktór nieco oprzytomniał.
— Postronka! — wołano z boku — co się tu tłómaczyć. Jest hak w murze, winduj i po wszystkiem.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bezimienna T. 2.djvu/38
Ta strona została uwierzytelniona.