Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bezimienna T. 2.djvu/39

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ależ jesteście w błędzie! — krzyknął Müller w rozpaczy — jestem Ernest Müller, doktór, Niemiec z Saksonii, a Sas i Polak...
— Ho! ho! ale wiemy, komu służysz! — podchwycił inny — na hak!
— Jakeś tu wszedł? mów!
— Przypadkiem, przysięgnę wam na krzyż święty.
— Kiedyś luter, zdrajca!
— Jako żywo, katolik jestem — odparł prędko doktór.
— Jakeś tu wyszedł? — powtarzał wąsaty, który go trzymał za kołnierz.
— Przypadkiem, przysięgam wam! zabłądziłem w zamku, szukałem rządcy Krajskiego...
— Po co? na co?
— Tak! dawajcie mu gadać! — przerwał inny — co tu z nim rozprawiać, na co? na hak! dawaj postronka!
Jeden już sznur zarzucił na szyję doktora, który struchlał.
— Wyda nas! na hak! — wołano wkoło.
— Ale przysięgam...
— Na hak! na hak! Panie Stanisławie, hak o trzy kroki, zarzućcie sznur i winduj... co tu myśleć długo.
— Ale na Boga! panowie moi! ja was nie wydam, a jeśli zniknę, jenerał każe mnie szukać, przetrzęsie zamek i was znajdzie... Ja was nie wydam, ja wam przysięgam.
— Panowie bracia — rzekł jeden z tłumu — tu niema co rozmyślać, tak czy tak — źle... Żeby Szwab nawet po tym strachu zmilczał, to się z paniki rozchoruje i żołądek jego nas zdradzi! Powiesić i uciekać... uciekać trzeba.
— Po cóż wieszać? za co mnie wieszać macie?
Gwar i wrzawa rosły, aż ktoś przecie rozważniejszy nakazał milczenie.
— Cicho, do stu tysięcy kaduków! — zawołał barczysty mężczyzna — albo, wybrawszy mnie dowódcą, słuchać będziecie, albo... was do trzystu dyabłów porzucę na pastwę losu...
— Ale cicho, kiedy podstarości mówi — poczęto szeptać.