Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bezimienna T. 2.djvu/43

Ta strona została uwierzytelniona.

Widok trupów, a między nimi żywego spętanego człowieka, u którego ust zsiniałych wisiał jeszcze wbity w nie knebel, przeraził wszystkich.
Poznał pan Krajski Müllera, ale skąd się przy nim wzięły trupy?
Wszyscy stali przerażeni, jeden siwy stary burgrabia ze spuszczoną głową, jak winowajca, obojętnie patrzał. Na jego twarzy prędzej litość było można niż zdumienie wyczytać...
Zagadka była nie do rozwiązania, a doktór, którego sznury rozcięto zaraz, długo mówić nic nie mógł. Polecono tylko ludziom, aby pod najsroższą odpowiedzialnością nie śmieli o tem szepnąć ani słowa nikomu. Drzwi od lochu zaryglowano za trupami, a doktora dwóch ludzi zaniosło, bo się ledwie na nogach długo skrępowanych i podrętwiałych mógł utrzymać — do pokoju rządcy. Natychmiast też wysłano do jenerała z uwiadomieniem, że doktór nagłe zachorował, potłukłszy się w ciemnym korytarzu.
On sam pragnął, żeby nie mówiono inaczej. Zresztą przed rządcą nawet więcej nic powiedzieć nie chciał nad to, że się zbłąkał, że go ktoś napadł i że potem nie wie, co się z nim stało.
Dano zaraz znać księżnej wojewodzinie, która, uprzedzając spodziewane przybycie jenerała, przyszła sama po cichu rozmówić się z doktorem. Ale zaledwie miała czas kilka słów pochwycić, gdy Puzonów z dwoma oficerami i dziesięciu kozakami, obstawiwszy zamek kozakami dokoła, wpadł do niego, jak burza.
Nie wątpił, że jakaś intryga i spisek pozbawić go chciały najwierniejszego przyjaciela. Groźny przybiegł do łoża, na którem doktór był złożony, i począł go badać natarczywie. Müller wszakże, wylękły i rad, że się na świat wydobył, nie powiedział mu nic więcej nad to, że się w zamku zabłąkał, spadł ze schodów, potłukł się i leżał tak godzin kilka, dopóki go Krajski nie odszukał.
Powieść ta wydała się Puzonowi nieco dziwną, mało do prawdy podobną, ale nie mógł nic innego wymódz na doktorze, który go tem pocieszył, że służącą wyszukał, i że on za godzinę już będzie u jenerałowej. Sam