krzeseł i podartej pościeli, gniewu nie miał na kim wywrzeć i zamknął go w sobie.
— Ale nim wyjedziemy — zawołał Müller — jeśli wy nie chcecie, to ja się pójdę dowiedzieć do zamku... okazuje się, że Krajski był oszukany, bo to uczciwy człowiek, że ta sługa musiała być... kat ją wie, kto ona była... Mnie to oburza... pozwól mi się pójść dowiedzieć.
— Po co się dowiadywać! — krzyknął jenerał, zrywając się z krzesełka — ja wiem wszystko. Nie kochała mnie żywa, nie mogła mnie kochać, gdy wstała z martwych... chcę o niej zapomnieć! zapomnieć! zapomnieć!
Müllerowi żal się prawie zrobiło tego dzikiego napoły człowieka, który pragnął właśnie tego, co nigdy na żądanie nie przychodzi...
Puzonowi pilno było nietylko wyjechać, ale pozbyć się wszystkiego, co mu żonę przypominało, powozy powyprawiał inną drogą do stolicy... a że i widok doktora go męczył, wręcz mu zapowiedział, że mógłby wrócić czy do szpitalów wojennych, od których był czasowo odkomenderowany, czy gdzieby sobie sam życzył.
Müller oświadczył smutno jakoś, że powróci chyba do Warszawy. — Trzeba i to przyznać jenerałowi, że pieniężnych swych zobowiązań względem doktora dotrzymał, poczem, zostawiwszy mu swój powóz jeden, prawie bez pożegnania, przybity, znękany, kazał się wieźć za partyą więźniów, która go poprzedzała. Można sobie wyobrazić, z jakiem usposobieniem jechał dla Polaków i Polski... Twarz jego w ciągu kilkunastu godzin zmieniła się tak strasznie, jak po najcięższej chorobie. Na najpierwszej stacyi połamał żebra poczmistrzowi, który mu parę słów odpowiedzieć śmiał... a co dalej... nie wiemy...
Müller smutny jakoś stał w ganku domostwa, które opuszczał jenerał, podał mu rękę na odjezdnem... i długą chwilę pozostał zamyślony głęboko. Ruszył potem