ramionami, poskrobał się po nabrzęklinach wczorajszych i zawlókł się do izby, aby rzeczy swe uporządkować i zabrać się do odjazdu. Wprzódy jednak musiał się dowiedzieć w zamku.
Dr. Ernest Müller nie był, jak widzimy, zły człowiek, a miał ten przymiot, iż był nadewszystko praktyczny...
Często powtarzał to sam do siebie, dla własnego usprawiedliwienia:
— Wyrzekłem się mojego kraju, rodziny, uścisku ostatniego matki staruszki, błogosławieństwa ojca, małżeństwa i domu własnego, poszedłem między obcych, nie po to, ażebym stary i złamany powrócił na cmentarz bez kawałka chleba! Ba! życie ma swe wymagania smutne, a nieuchronne... Po cóż Puzonów tak głupi, a ta kobieta tak dziwaczna?
Z temi prawie myślami i wyrazami powlókł się powoli Müller do tego strasznego zamku, którego wspomnienie przejmowało go zgrozą... Tu cicho było, spokojnie, jak przedtem, chociaż pilniejszy badacz byłby dostrzegł w oknach górnych piątr od strony miasteczka kilka głów ukazujących się jakby na czatach.
Stały tam one, szczególniejszą baczność zwracając na gospodę, dopóki nie zobaczono, że jenerał z całą swą świtą odjechał. Jednakowoż i przyjście doktora musiało być obserwowanem, gdyż zaledwie wszedł w bramę, wybiegł naprzeciwko niego sam p. Krajski i poprowadził milczącego nie tam, gdzie wprzódy go przyjmował, ale do mieszkania własnego, skromnie urządzonego w bocznem skrzydle zamkowem.
Gdy się drzwi zamknęły za Müllerem, który musiał siąść, by spocząć, Krajski stanął blady naprzeciw niego, jakgdyby czekał rozkazów.
— Chciałem się widzieć z księżną — rzekł doktór cicho.
— Księżny wojewodziny od wczoraj niema w zamku — odparł Krajski nieśmiało, ale... — dodał, wahając się — jest list i przesyłeczka do pana dobrodzieja.
To mówiąc, Krajski poszedł ku okiennicy drewnianej przy oknie, otworzył ją, wyszukał zasłoniętą przez nią kryjówkę w murze, dobył spory pakiet ciężki
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bezimienna T. 2.djvu/50
Ta strona została uwierzytelniona.