wypadkach miał zawsze prędki i łatwy kredyt u wdowy. Potrzebował go często, bośmy zapomnieli powiedzieć, że był graczem namiętnym i część znaczniejszą tych fortun, które w jego rękach stopniały, zostawił na zielonych stolikach... europejskich stolic. Chwalił się nawet czasem z ogromnych sum, które wygrywał w Paryżu u Maryi Antoanety.
Księżna wojewodzina wyniosła się była od razu po śmierci męża z pałacu, ale miała własny dom, opustoszony nieco, przy Miodowej ulicy (która wówczas inaczej wcale wyglądała). Ten z jej rozkazu został wyporządzony, uczyniony wygodnym, a podczaszyc część mebli z pałacu starego dobrowolnie do niego ofiarował.
W podobnych razach bywał on zwykle niepomiernie hojnym i znalazł się też wspaniale, oddając co było najlepszego. Skutkiem tego daru i niewielkich zresztą wydatków pałacyk przy Miodowej ulicy przybrał wcale miłą fizyognomię. Wewnątrz było to poważne, ale prawdziwie pańskie cacko.
Zastosowano się do upodobań pani, która lubiła około siebie ten wykwint dobrego smaku, nie rażący, nie widoczny, na którym prawdziwi tylko znawcy poznać się mogą.
Od kilku dni już księżna wojewodzina, która ze światem wielkim prawie była zerwała stosunki, mieszkała w swoim pałacyku, i tu też powołany przez nią zjawił się pan podczaszyc.
Znalazł pokoje puste i, nim o jego przybyciu znać dano, rozpatrywał się w nich. Surowe oblicze salonu nie podobało mu się, meble były czarne, okryte ciemnym aksamitem, ściany pomalowane kolorem pompejańskim i dwa tylko obrazy religijne zdobiły je, przypominając tragiczne sceny z żywota Chrystusa.
— Coś to mi nadto wygląda na klasztor — rzekł do siebie podczaszyc — boję się, żeby księżna nie popadła w dewocyę, ale czułych dusz jest to koniec zwy-