wiano mundury, prostowano plecy... Podwoje otworzyły się z trzaskiem. Monarchini wchodziła.
Na głowie jej spoczywała malutka korona brylantowa. Suknię atłasową, niebieską okrywały koronki. Strój był wspaniały, smakowny i staranny, chód cesarski... ale tego nieszczęśliwego dnia senat otrzymał wymówkę... Zubów był w złym humorze, panie, otaczające imperatorową, kwaśne pokazywały twarze... i brwi Katarzyny marszczyły się groźnie, choć usta niby łaskawie mówiły.
Wszystkie głowy pochyliły się, jak łan makówek od wiatru; kobiety poprzysiadały do ziemi, mężczyźni połamali się w pół.
Cesarzowa szła szybko, roztargniona, zaledwie racząc spojrzeć na prezentowanych jej; niekiedy imię jakieś uderzyło ją, przemówiła słowo lub skinęła, a ten znak łaski starczył na pokarm szczęśliwemu długo.
W szeregu oczekujących stał Puzonów. Oczy Katarzyny podniosły się ku niemu i wlepiły w twarz jego ciekawie. Spytała go, czy z Polski przybywa, i kazała mu pozostać, aby się o sprawy zawojowanego kraju (za taki go już uważano) rozpytać.
Puzonów ucieszył się tym dowodem łaski i zaufania, po którym też i ci, co się z nim nie witali wprzódy, poczęli go sobie przypominać najczulej.
Gdy się przyjęcie skończyło, mistrz obrzędów przyszedł uprzejmie dać znać jenerałowi, że Najj. Pani przyjmie go w swym gabinecie. Z radością ścigano oczyma szczęśliwego, który w dzień złego humoru dostąpił tak wielkiej łaski.
Wołając Puzonowa, Katarzyna chciała z ust jego posłyszeć i romansową historyę, o której szeptano w Ermitażu, i historyę zgniecionej Polski.
Puzonów, wszedłszy, zastał ją przy stole papierami zarzuconym. Jeden z sekretarzów senatu nadszedł był z papierami, ale skinienie odprawiło go za drzwi.