Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bezimienna T. 2.djvu/76

Ta strona została uwierzytelniona.

Etienne milczał, dobył tabakierki i palcem w niej tabakę zbierał do kupki, namyślając się.
— Daj mi pan słowo honoru, że to nie fantazya.
— Ale głowo do pozłoty, jak ty mnie, znając, możesz posądzić, żebym miał fantazyę do stęchlizny...
— A! a! to dopiero mnie przekonywa — rzekł Etienne — to mnie konwikuje i powiem, że istotnie o Betinie wiem. Spotkałem ją temu trzy dni, a musi być koło niej źle, kiedy już mnie na kawę zapraszała...
— Jak wygląda?
— Alboż ja wiem jak wygląda? — zawołał Etienne — miała na twarzy różu i bielidła tyle, że wprzódy trzebaby oskrobać ją, nimby powiedzieć można, jak wygląda. Prawdę rzekłszy, fatalnie jakoś około jejmości i dlatego jest niebezpieczna dla jaśnie pana: gotowa namówić na niewiedzieć jaką egzorbitancyę!
Etienne lubił słów dosadnych używać, szczególniej pochodzenia łacińskiego.
Podczaszyca cała ta rozmowa wprawiała w humor doskonały, kazał sobie podać kieliszek hiszpańskiego wina z biszkoptem.
— Nie bój się — rzekł, wzdychając, do powiernika — nie dopuszczę się żadnej niedorzeczności, bo jestem zakochany...
Etienne parsknął śmiechem, usta sobie zatulił i uciekł do progu.
— Dawno? proszę pana? — spytał, gdy przeszedł śmiech serdeczny.
Podczaszyc spojrzał na zegarek.
— Od pięciu godzin.
— No, to do jutra będzie po chorobie.
— Wątpię — mruknął podczaszyc — to niedostępna i tajemnicza jakaś osoba.
Etienne sprzątał około herbaty, nie słuchając prawie, ale podczaszyc napół sam do siebie mówił:
— Piękna, dziwnie piękna! I piękność jej nie jest pospolita, ordynaryjna, ale w najwyższym stopniu arystokratyczna... a ta blizna na czole...
— Oj! oj! oj! — krzyknął Etienne — z blizną, niechże Bóg uchowa... tego jeszcze brakło na starość. Z blizną!